Pora opuścić góry i ponownie rzucić okiem na stolicę Filipin. Ale dzień bez spaceru, to dzień zmarnowany czyli rankiem odwiedzamy wodospady Ponggas. Po drodze wioska. Troszkę inna niż dotychczasowe. Tarasy niziutkie a na nich głównie warzywa. Sama wioska (kultura blachy falistej) bajkowa. Na każdym kawałku bananowce, palmy, motylki i ptaszki.

Wprawdzie też bez ruchu kołowego ale do drogi max 300 m w górę. Jednym słowem żyć nie umierać.
Góry przejdziemy, morza przepłyniemy jak mawia pieśń pewnego żołnierza. Aktualnie mamy niestety góry i skoro do wsi było w dół, to do wodospadu musimy podejść. Z widoczkami i tym, że robię zdjęcia ekipa już się na tyle oswoiła, że przestali pchać się przed obiektyw albo nie potrafili zawisnąć nad 100 m urwiskiem.
Nie miałem czasu zapytać, bo droga do wodospadu zmieniła status z
autostrada na
normalna ścieżka do góry - czyli wdrapujemy się na pionowe skały itp. Ale czego to się nie robi dla pięknych okoliczności przyrody...
W wiosce i po drodze do niej spotkaliśmy sporo dzieci. Co robią dzieci? Bawią się, jak to dzieci. Bardzo dobra odpowiedź. W tej wiosce zaobserwowaliśmy dwie zabawy. Zabawa numer jeden. Kto pierwszy zetnie liścia od bananowca, zabawa druga kto więcej razy obróci z towarem do wioski...
W tym samym czasie, daleko stąd w odległej galaktyce ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz