poniedziałek, 22 maja 2017

Pełna micha albo spacerkiem po Oradea

To ruszyliśmy skoro świt na nasze pierwsze "spotkanie biznesowe".


Uiversitatea din Oradea wprawiła nas w lekkie zdumienie. Pewnie się jeszcze trochę nazbiera. Na wszelki wypadek napiszę o tym jak już opuścimy Rumunię.

 Oradea składa się z jednego wielkiego kontrastu. Pięknie odnowiony plac w centrum i nietknięte od ponad 100 lat kamieniczki w bocznych uliczkach, z których leci na głowę wszystko czego nie trzyma siatka zabezpieczająca. Deptak wśród secesyjnych kamieniczek, a z boku parterowe domki i tylko strzechy brak na dachu.

Podczas wojny miasto nie ucierpiało, a że miało dwa okresy świetności: w XVII w. na przełomie XIX i XX, to można z niego zrobić cacko. Możliwości widzę przynajmniej dwie albo nie umieją pisać wniosków unijnych albo nie chcą tego robić "bo węgierskie" (miasto jest w granicach Rumunii od 1920 roku z przerwą na II wojnę). Na obrazkach teatr i barokowy kościół rzymsko-katolicki.


Mają sporo banków. Przy rynku naliczyliśmy ich 12. 12 różnych banków. W sklepach wg Agnieszki nie ma nic ciekawego. Ja się nie wypowiadam, bo moim zdaniem w sklepach z butami zawsze są tylko buty (czytaj nie ma nic ciekawego). Ten obiekt to Black Hawk - kiedyś hotel, teraz kamienica z knajpkami. Robi wrażenie z zewątrz i ze środka.

 Idea roweru nie jest mi znana. Ale wygląda ciekawie. A ta grupka przy stoliku nie czeka wcale na jedzenie. To jacyś literaci.


 A skoro o jedzeniu mowa, to zaleźliśmy całkiem fajną knajpkę z ciekawymi zestawami jedzenia. Dzisiaj padło na półmisek grilowanych mięs z warzywami. Te sztućce to nie widelczyk do ciasta i łyżeczka do herbaty. To łycha i widelec. Łatwo nie było.
 
 Czas ruszyć 4 litery. Jutro po pracy jedziemy zobaczyć Pestera Ursilor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz