niedziela, 21 maja 2017

W drodze albo ostatnia granica

Na pożegnanie Pensjonatu pod granią było śniadanko. Takie proste, górolskie: jajecznica, buły (bo bułeczki to nie były) z wędlinami wszelakimi, serkiem, pomidorkiem i ogórkiem. W przypadku jajecznicy mogła być dokładka, z dżemu zrezygnowaliśmy. Najedzeni i napici pożegnaliśmy Białkę.

Pogoda - późna jesień, po przekroczeniu Tatr powróciła wiosna. Na Węgrzech pogoda była jeszcze lepsza a drogi zdecydowanie gorsze. Coś jakby węgierscy drogowcy do nas jeździli na praktyki.
Pokonaliśmy 3 granice. PL-SK - taka jakaś tabliczka, SK-H - jak skończyliśmy objazdy to okazało się, że to już Węgry. H-RO - o k... Normalnie paszporty nam oglądali i sprawdzili czy nie przemycamy kogoś. No ale kogo mamy przemycić do Rumunii? Człowiek już odwykł od takich bezeceństw w UE. Kto to widział żeby w Schengen nie być!


Jak już się rozlokowaliśmy w hotelu i bojem odkryliśmy gdzie jest Universitatea, postanowiliśmy pójść na miasto coś przegryźć. A "na mieście" był akurat Street Food Festival. Jakby wiedzieli, że głodni przyjechali. Na zakończenie tak miło rozpoczętego dnia nie pozostało nic innego jak sprawdzenie co piją lokalne wampiry.


Jutro pierwszy dzień zmagań na Universitatea din Oradea.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz