sobota, 21 października 2017

Kobe wróć

Kyoto. Pada. Czyli jesteśmy w Japonii. Jestem w stanie w jakiś sposób sobie wytłumaczyć, że wzięli od Anglików ruch lewostronny ale dlaczego również pogodę?  Promocja była jakaś czy co?
Jedziemy rano tym samym Shinkansenem co dzień wcześniej. Tym razem wysiadamy w Himeji. Też pada. Miasteczko słynne jest z zamku. Taki Malbork w stylu japońskim.
  

Największy z zachowanych zamków. Przez ostatnie 400 lat nikt go nie zdobył, nie uległ spaleniu, nie ruszyły go trzęsienia ziemi ani amerykańskie bomby.
 

Jak się czyta o czasach Shogunów, to przy opisie zamku często mówią o kolejnych bramach, niezliczonych zakrętach, fosach itp. utrudnieniach dla odwiedzających bez zaproszenia.


 To trudno opisać, jeszcze trudniej sfotografować.


Byliśmy tylko w głównym pawilonie (5 pięter) ale i tak robił wrażenie. Prawie było słychać, sorki widać (bo ich nie słychać jak biegną), samurajów biegnących po miecze ze stojaków, a właściwie wieszaków.


W połączeniu z pałacem Ni-jo w Kyoto, gdzie były wszystkie shoi (to te ichnie drzwi przesuwne) i mogliśmy podziwiać oryginalne wnętrza z grubsza wiemy jak się w czymś takim mieszkało. Suweren mieszkał podobnie tylko rozmiar pomieszczeń był mniejszy i prawdopodobnie nie mieli pokolorowanych ścian.


Poza zamkiem są tam jeszcze ogrody.


Całkiem ładne.


Miejscami zadaszone. (przypominam, że pada deszcz – o tym dlaczego napiszę jutro i pojutrze).


Kolejny punkt programu nazywał się Kobe. W Kobe jest jakaś słynna wołowina. Każdy kto mnie zna wie, że nie odróżnię smaku wołowiny  Kobe od wołowiny z Kobylnicy i prawdopodobnie od kilku innych potraw również. Ale spoko co mi tam.
W Himeji wskoczyliśmy do Limited Express coś tam – Kyoto. Nasz JR Pass pozwala nam jechać każdym pociągiem w ichniej drugiej klasie. Do odjazdu pociągu mieliśmy około 1 minuty, wskoczyliśmy do pierwszego wagonu, rozlokowaliśmy się i jedziemy. Po chwili przyszedł Konduktor-san i przemówił do Agnieszki. Agnieszka w prostym japońskim spławiła go. To poszedł dalej znaczy do nas. Konduktor-san ukłonił się przemówił do nas. Całkiem ładnie mu szło.
O co chodziło nie wiemy. Prawdopodobnie wskoczyliśmy do „jedynki” albo wagonu z rezerwacjami. W drugim wagonie mogliśmy jechać. To znaczy chyba nie dopełniliśmy jakiejś formalności ale, że nikt z nas nie wykazywał wstydu, to po kolejnej próbie negocjacji odpuścił. Mamy nadzieję, że żyje do dzisiaj.
Ltd. Express jest ciut wolniejszy od Shinkansena. Zatrzymuje się tak jak one ale jedzie po zwykłych torach, czyli jest to takie Pendolino. Powiedzmy, że szybkie Pendolino. Teoretycznie Kobe powinno być drugą stacją. Ale drugą stacją było Sannomiya. Trzecią okazała się Osaka. A ta miała być dopiero po wołowinie. Cóż było robić. Złapaliśmy Specjal Rapid do Kobe. Przecież wiadomo, że nie odpuścimy. Zresztą teraz już był plan. Jak nam znowu Kobe gdzieś się zgubi, to wsiądziemy w osobówkę i tych kilka stacji się cofniemy. Stacje w wiosce rybackiej Kobe to poza już wymienioną to: Shin-kobe, Motomachi, Kosoku i Kobe. Na tym ostatnim zatrzymują się tylko osobowe.
W pociągu zaczepił nas Japończyk-jin. Zapytał po angielsku skąd jesteśmy. Na wiadomość, że z Polski bardzo się ucieszył. Był w Polsce. Dwa tygodnie temu wrócił z wycieczki Łotwa-Litwa-Polska. Widział Warszawę i Kraków. Bardziej podobał mu się Kraków. Pogratulowaliśmy wyboru. Japończyk-san jechał z Warszawy do Krakowa Pendolino. Bardzo mu się podobało. Powiedział, że tak ładnie powoli jedzie i można podziwiać piękne widoki za oknem… Z radością poinformowaliśmy go, że to najszybszy pociąg w Polsce ale jakoś nie zniechęciło go to do naszego transportu.
Przeprosił nas jeszcze tylko za deszcz i wysiadł.
W Kobe faktycznie padało.
 Z wołowiną okazało się nie tak prosto. Knajpy do 15, a steki często dopiero od 17. Cóż było robić ruszyliśmy do Osaki zobaczyć słynną Dotonbori. 
Dworzec kolejowy w Osace jest największy w tej części Japonii.


To co sobie być może potraficie już wyobrazić też nie jest cały czas tym dworcem. On ma 10 poziomów i sieć rozgałęzień. Schematycznie wygląda to tak.


Co śmieszniejsze, w tym olbrzymie prawie natychmiast znaleźliśmy drogę do naszej linii metra. Po wyjściu z metra okazało się, że pada. A Dzielnica ma moc...


...z każdej strony...


...i tłumy ludzi...


... i krabika. (Poruszy łapkami jak na nim kliknąć)


A takich ciągów handlowych jest tu kilka. Jak się kliknie na obrazku i ściszy głośniki, to można wytrzymać.


Jednym z odkryć kolejowych, o których pisałem była linia Hankyu. Odkryliśmy ją przypadkiem na naszej stacji metra. Analizując trasę okazało się że wszystkie ich pociągi startują z dworca Umeda. Przypadkiem okazało się, że dworzec Umeda, to kawałek dworca w Osace. Czyli innymi słowy mówiąc mamy pociąg z Osaki pod dom.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka.

PS.
Automat biletowy na dworcu Umeda chodził tylko po Japońsku. Oczywiście trudno było się zorientować jak wydobyć bilety. Po 30 sekundach podeszła do nas miła Japonka-san i po angielsku wszystko objaśniła.
Nieprawdą jest, że Japończycy nie znają angielskiego i się nim nie posługują. Na każdym kroku, można było się w tym języku dogadać. Młodzież zna angielski i mówi bez problemu. Mówią ładnie i zrozumiale. Poza tym są bardzo pomocni i przyjaźni. Do tej pory ani razu nie spotkaliśmy się z jakimkolwiek przejawem niechęci wobec nas.

Mini słowniczek wielkości ośrodków miejskich stworzony własnoręcznie przeze mnie na potrzeby bloga:
Miasto – coś powyżej mln mieszkańców
Miasteczko - 100 tys. ludzi to takie minimum jakie bym tu widział
Wioska – od 10 tys. w górę. Mniejsze skupiska leżą pewnie w niedostępnych rejonach górskich albo nie zostały jeszcze odkryte.
Wioska rybacka – nie ważne ile ma ludzi. Wioski rybackie to Yokohama, Kobe i Kagoshima.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz