Pierwsze kroki nigdy nie są łatwe. Zwłaszcza po 9 godzinach w
samolocie, w klasie ekonomicznej.
Poprzednio szybko streściłem drogę samolot-lotnisko-hotel. To
wbrew pozorom nie przebiegło tak szybko jak się mogło wydawać. Takiej dziwnej
kontroli paszportowej jeszcze nie mieliśmy. Najpierw w takich fotobudkach
zeskanowali nam odciski i zrobili zdjęcia, a później trafialiśmy do pana pogranicznik
i znowu niektórym skanowali odciski palców i kazali patrzeć w kamerkę. Tak
jakby na tych 10 m od fotobudki do okienka ktoś się mógł na twarzy zmienić. Japończycy
nie robią pieczątek w paszporcie! Wklejają karteczkę. Ale i tak szybko poszło.
Japończycy pierwszego kontaktu byli bardzo mili a jeden mówił „Dzień dobry”.


Po wejściu do Japonii kolejny spacerek, tym razem do bagażu. Tu
poszło szybko, bo nasza szpica miała już przechwycone wszystkie plecaki.
Kontrola sanitarna (kamerka na podczerwień) też nam przeszła gładko i zostało
już tylko przejście przez cło.
Na lotnisku mieliśmy do zrobienia 2 rzeczy: zdobycie większej
ilości waluty i prawdziwego JR passa oraz rezerwację na ekspres do Tokio. O ile waluta
poszła szybko, to do JR była „mała” kolejka. Bardzo miła pani wyjaśniła po
angielsku co trzeba zrobić, dostaliśmy plik papierów i szybciutko wypełniliśmy
dokumentację.
Biorąc pod uwagę tłum gaijinów, to i tak szybko poszło. Narita Express znalazł się szybko, Pociąg jaki jest każdy już widział. W środku Wi-Fi i gniazdko z prądem (110 V i dziwne wtyczki ale działa).
Nad wejściem tradycyjne informacje skąd i dokąd jedziemy oraz jaka stacja czeka nas za chwilę oeaz zestaw atrakcji z najbliższej okolicy
Biorąc pod uwagę tłum gaijinów, to i tak szybko poszło. Narita Express znalazł się szybko, Pociąg jaki jest każdy już widział. W środku Wi-Fi i gniazdko z prądem (110 V i dziwne wtyczki ale działa).
Nad wejściem tradycyjne informacje skąd i dokąd jedziemy oraz jaka stacja czeka nas za chwilę oeaz zestaw atrakcji z najbliższej okolicy
Dworzec Tokyo jest duży. Jest jeszcze większy niż sobie
wyobrażacie duży dworzec. I ma kilka poziomów. Za to wszystko jest pięknie
opisane i jak już wiadomo gdzie iść to sprawa jest prosta.
Jak już pisałem padało. Skłoniło nas to do dopłacenia 3000 JPY za
wcześniejszy check-in, żeby się lekko odświeżyć przed wyjściem na miasto. Na
mieście w planach było zjedzenie czegoś i wizyta u Cesarza.
Wizyty u panujących są kolejną nową świecką tradycją. Opisałem już przynajmniej trzy (Król Norwegii, Król Malezji i Prezydent Białorusi). Niestety padało.
W dodatku okazało się, że w poniedziałki i piątki Cesarz nie przyjmuje.

Przełożyliśmy wizytę na wtorek. Ale spaceru po mieście nie odwołaliśmy. Z lewej dworzec Tokyo z prawej uliczka prowadząca prosto do pałacu cesarskiego
Wrócę do posiłku. Najbliższa knajpa była po drugiej stronie ulicy. Dzielnica, w której mieszkamy może nie jest najlepsza ale na pewno najfajniejsza.
W knajpie biegle władali japońskim. Inne języki znali w zarysie. Oczywiście daliśmy radę jak zawsze. Nawet z menu wybieraliśmy.
Po powrocie od Cesarza w programie było sushi. W tym celu trzeba oczywiście znaleźć „suszarnię”. Nasza teoria była taka, że w Japonii na każdym kroku jest sushi. Niestety na naszej ulicy nigdzie nie było obrazków z tym daniem. Jedna knajpa sprawiała dobre wrażenie. Kucharze mieli na głowie jakieś ręczniki. Tyle że obrazki przed knajpą były jakieś inne.
Wizyty u panujących są kolejną nową świecką tradycją. Opisałem już przynajmniej trzy (Król Norwegii, Król Malezji i Prezydent Białorusi). Niestety padało.
W dodatku okazało się, że w poniedziałki i piątki Cesarz nie przyjmuje.
Przełożyliśmy wizytę na wtorek. Ale spaceru po mieście nie odwołaliśmy. Z lewej dworzec Tokyo z prawej uliczka prowadząca prosto do pałacu cesarskiego
Wrócę do posiłku. Najbliższa knajpa była po drugiej stronie ulicy. Dzielnica, w której mieszkamy może nie jest najlepsza ale na pewno najfajniejsza.
W knajpie biegle władali japońskim. Inne języki znali w zarysie. Oczywiście daliśmy radę jak zawsze. Nawet z menu wybieraliśmy.
Po powrocie od Cesarza w programie było sushi. W tym celu trzeba oczywiście znaleźć „suszarnię”. Nasza teoria była taka, że w Japonii na każdym kroku jest sushi. Niestety na naszej ulicy nigdzie nie było obrazków z tym daniem. Jedna knajpa sprawiała dobre wrażenie. Kucharze mieli na głowie jakieś ręczniki. Tyle że obrazki przed knajpą były jakieś inne.
Michał zgłosił się na ochotnika, że pobiegnie do hotelu i zapyta
gdzie dają surowe ryby. Lokal był obok poprzedniego. Nie zorientowaliśmy się,
bo danie dnia nam nie pasowało, a idąc na spacer zwyczajnie knajpy nie zauważyliśmy.
Cóż można powiedzieć o tym miejscu. Po pierwsze, że nie była to
największa restauracja w jakiej byliśmy. Pojemność oceniam na 16 osób – tyle
było krzesełek. 8 przy stolikach i 8 przy … hmm przy ladzie.
Kelner i kucharz mieli na głowach sznurki (dobrze że nie białe
opaski z czerwonym słońcem na środku). Kelner mówił po angielsku.
Sushi było jak dla mnie rewelacyjne. Sake taka sobie.
Byliśmy zgodni co do jednego – mamy ulubiona knajpę w Tokio. Na do widzenia szef kuchni podał każdemu rękę. Zagroziliśmy że wrócimy. Nie przestraszył się. Samuraje to twardy naród.
Pozdrowienia dla Grażyny i Marka.
PS.
Jeżeli chodzi o deszcz, to lało cały dzień. Plusem jest to, że był
to zwykły deszcz, a nie jakiś tajfunik. Chwilowo nie było też żadnego
spektakularnego trzęsienia ziemi ani tsunami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz