czwartek, 19 października 2017

Tour de Kyoto

 Czas na uczciwe zwiedzanie. To znaczy słabo uczciwe, bo krótko jesteśmy a chcemy zobaczyć jak najwięcej. Czyli padło na główne atrakcje. Zaczynamy od Inari. Dojazd lokalnym pociągiem JR. W Inari jest świątynia słynna z bram.



Ile ich jest nie wiem ale wrażenie robią.



Poza bramami były też pieski.


I obmyliśmy się rytualnie.


Ale zdecydowanie wygrywają bramy.


Inari jest w południowo wschodniej części  Kyoto. Następnym punktem programu był Złoty Pawilon.
Jeden z niewielu znanych mi przypadków gdy nie trzeba obrabiać zdjęcia żeby "wyglądało".


Ale wcześniej trzeba było odczytać bilet.


Bilet jest pionowy i tylko dla wygody bloga umieściłem go w poziomie.
Pawilon jak pawilon. Każdy może go takim zobaczyć. Kamienie w ogródku też.


Ale czy każdy może przy tej okazji poznać trzy Japonki.


Japończycy już w zamierzchłych czasach posiedli sztukę kształtowania okoliczności przyrody. No i na każdym kroku robią te japońskie ogrody.


To teraz lekki skok w czasie. Dobrą godzinę wcześniej nabyliśmy bilet jednodniowy na autobusy miejskie.
Obsługa transportu publicznego jest prosta. Ustawiamy się w ogonku, wsiadamy tyłem, wysiadamy przodem i płacimy kierowcy. Nikomu nie przychodzi do głowy aby zrobić to inaczej. Na przystanku koło Złotego Pawilonu nie było ogonka tylko bezładna kupa ludzi. Nie było tam też ani jednego Japończyka. Utworzyliśmy własną kupę.
Atrakcje są tu lekko rozrzucone ale do wszystkich dociera autobus. Autobus ma jednak poważną wadę. Przedziera się przez miasto. Z dworca do Pawilonu jechał 45 min. Złoty Pawilon jest w północno-zachodniej części miasta. Kolejna atrakcja, to dla odmiany północno-wschodnia część miasta.

Nie przypuszczałem, że można tak zrobić ogródek.


Może też zamiast trawy zrobię mchy i porosty? Kosić nie trzeba, a zielone jest.


Odpuściłbym sobie tylko te układanki z piasku, bo jak znam Smoka, to szybko by to wyrównał.


A ten domek nazywa się srebrnym pawilonem. Na podobieństwo złotego.


Jak już pisałem większość obiektów zamykają o 17. Dla turysty idealna pora żeby coś zjeść.  I wówczas zderzamy się z kolejnym zjawiskiem. Większość knajp zamykają o 15 i otwierają ponownie o 18. Tak brutalne potraktowanie zmusza do udania się na dworzec. Na dworcu zawsze się znajdzie jakąś garkuchnię. Szczęśliwie była tylko jedna alejka.


Podobno od przybytku głowa nie boli... Ale jak jest 50 knajp i trzeba wybrać, to robi się problem.
Jak zawsze daliśmy radę. Po zjedzeniu i rozliczeniu należności


autobus zawiózł nas prawie pod hotel.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka.


P.S. Zapomniałem o dworcu i Kyoto Tower. Dworzec w Kyoto też jest duży. Wieża taka sobie ale za to ładnie oświetlona.


W tym samym czasie u Leszka.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz