środa, 18 października 2017

Shinkansen

Czas pożegnać się z Tokio i rzucić okiem na Kioto. Do przejechania mamy 522 km. Szacunkowy czas podróży 158 minut. Inaczej rzecz ujmując, wychodzimy z hotelu w Tokio o 11, a około 15 wchodzimy do hotelu w Kioto. Posługujemy się tylko transportem publicznym.
Na rano zaplanowana była wycieczka do najstarszej w Japonii świątyni buddyjskiej.  Niestety odpadłem z powodu migreny. Połowa grupy szczęśliwie tam dotarła. Dowód poniżej.


Ten podłużny budynek w tle, to Skytree.  Wieża telewizyjna - najwyższa na świecie. Taras widokowy na 450 m, czubek na 600 z hakiem.






Nasz pierwszy shinkansen wyglądał tak:


Prawdopodobnie nasz drugi, trzeci i czwarty też tak będzie wyglądał.


Seria N700 jest najpopularniejsza na Tokaido Line.


Tokaido, to taka Via Appia, tylko chyba ciutek starsza. Wydeptana była od zawsze i łączyła Edo z Kyoto (tak mniej więcej i w dużym uproszczeniu). Najpierw wydeptali, potem utwardzili,  a na zakończenie położyli tory szybkiej kolejki.
Podczas jazdy za wiele nie widać.  Obiekty bliskie ulegają lekkiemu rozmyciu, dalsze np Fuji są w miarę stabilne.


To ciemno zielone, to plantacja herbaty. Herbatę piją głównie zieloną. To jasno zielone to ryż. Z ryżu jest prawie wszystko.



Po drodze do hotelu w Kyoto wpadliśmy do baru na zupkę. Jak przystało na japoński bar, zamówienie robiło się w automacie. Automat miał wszystko ładnie opisane, i dodatkowo można było skorzystać z menu:


Na szczęście dzień wcześniej Agnieszka z Leszkiem rozpracowali maszynę i poszło gładko.
A to karteczki z numerkiem łudząco podobne do tych z McKaczka itp jadłodajni.


Nowe miasto, praktycznie nie pada, to należy się spacer. Punkt pierwszy rozpoznanie metra. Niby proste. Wystarczy zejść pod ziemię.  Okazało się, że mają tu kilka całkowicie niezależnych, poplątanych jak ichni makaron, linii kolejki podziemnej. Jak się nie wie to się źle skręca w tunelu i robi się straszny bałagan w mózgu. Po chwili i wyjściu na powierzchnię, wszystko się wyjaśnia i człowiek jest w domu. A dwa dni później odkrywa coś jeszcze.


Kolejny punkt programu to zamek Ni-jo nocą.  Założyliśmy, że jest ładnie oświetlony. I był ale to okaże się dopiero kilka linijek dalej. Ulice w tej części Kyoto są pod kątem prostym. Do zamku było dokładnie na ukos. To szliśmy zygzakiem. Przy okazji szukaliśmy jedzenia. Jedno nam się spodobało. Niestety. Wszystkie miejsca zajęte.  Mało tego. Wszystkie na dzisiaj zarezerwowane!
To szukaliśmy dalej zygzakując do zamku. Prawdopodobnie jeszcze nie napisałem co nas rzuciło do Kyoto.  Otóż była to poprzednia stolica Japonii. Taki Kraków. Gniezno zrobili sobie w Nara. Mamy to zaplanowane na niedzielę.
Jak już pisałem zamek był oświetlony z zewnątrz.


W Japonii większość obiektów zamyka się o 17. Tak więc o 18.30 nikt nie zakładał wejścia do środka. Wprawdzie w Rangunie też nie zakładaliśmy, a weszliśmy ale tu przecież wszystko jak w zegarku. A tu oczom naszym ukazał się las... A nie to z innego filmu. Oczom naszym ukazała się kolejka po bilety i otwarta brama. Przez 10 dni, po raz pierwszy w nowożytnej historii zamku wpuszczali ludzi po nocy i robili Światło i dźwięk. Zamek był otwarty od 18 do 21.


Głupie, to ma jednak szczęście.


To już chyba trzecia taka impreza. (tradycyjnie klika się na obrazku poniżej aby posłuchać)


Wcześniejsze były w Singapurze i Kualalumpur. Jak dodamy sylwestra w Bangkoku, który gdzieś mi się zgubił, to całkiem niezły wynik. Sam zamek też zrobił wrażenie.


Teraz mogę spokojnie zrobić drugie podejście do Shoguna, Ostatniego samuraja itp filmów.
Jakby mało było efektów na ścianach, to była jeszcze Japonka z ... z instrumentem muzycznym strunowym. Jak się na niej kliknie to można posłuchać


Zamek zamkiem, a żołądek też ma swoje prawa. Udaliśmy się do zlokalizowanej już wcześniej knajpki Sake Tempura.


Nazwa informuje wprost o menu.


Na wejściu dowiedzieliśmy się,  że niestety miejsc siedzących już nie ma. Faktycznie przy stolikach nie było.

Dwie i pół godziny na klęczkach. Za co? Trzeci dzień a my już jemy z poziomu podłogi.



Pozdrowienia dla Grażyny i Marka.


PS.
Jakby ktoś chciał tam trafić, to tradycyjnie mam wizytówkę. Polecam też ich stronę. Mają tam wiele ciekawych informacji...

Leszek też dotarł do Kioto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz