poniedziałek, 2 grudnia 2019

Długa droga do domu

Wstępniak już był, to teraz szczegóły wycieczki po amerykańsku.
Wycieczki oczywiście kupiliśmy już w kraju analizując co się tylko dało. Do Wielkiego Kanionu zawieźć nas miało GC Tours. Po pierwsze tanio, po drugie robili postój w Seligman w Arizonie. Miasteczko słynie z czegoś na kształt muzeum drogi 66. O miasteczku i o drodze będzie osobny post. O wyborze zdecydowało też to,że odbierali nas z hotelu.
Punkt pierwszy zapora Hoovera. Duża. Jak już pisałem we Wstępniaku, żeby ją sobie dokładnie pooglądać i pofotografować.

Z zaporą jest duży problem. Czytałem o tym w samolocie do San Francisco. Ostatnich kilka lat było bardzo suchych i rzeka Kolorado nie daje rady z dostarczeniem wody do jeziora przed zaporą. Poziom wody przez ostatnich 20 lat spadł o około 25 m. Podają wszystko w stopach, to dokładnie nie wiem. Zresztą w stopach też nie pamiętam. Ta białe to miejsce gdzie była woda.

Jeżeli poziom wody będzie dalej spadał, to zabraknie prądu dla Las Vegas i Los Angeles. Zastanawiają się nad przebudowaniem elektrowni na szczytowo-pompową. Mają też inne pomysły.
Nad zaporą jest mostek nad Kolorado, przy okazji z widokiem na zaporę.

Celem była południowa krawędź Wielkiego Kanionu. Całkiem niedawno byliśmy w kanionie rzeki Tara i nad kanionem Gór Przeklętych w Czarnogórze. Byłem ciekawy jak wyjdzie porównanie. Ten w Czarnogórze jest głębszy o jakieś 100 m. Ale ten w USA jest faktycznie wielki

Jego się po prostu nie daje ogarnąć wzrokiem

Nawet gdyby nie miał tych swoich 1400 m w głąb, to te 25 km w najszerszy miejscu powala.

Dodatkową atrakcją jaka mieliśmy był śnieg (ten rower dla odmiany dedykuje Kasi).

Chcieliśmy (dobra ja chciałem)  przejść krawędzią pomiędzy Yavapai Point a Mother Point ale warunki troszkę nas odstraszyły. Po kanionie, a właściwie po obszarze tego kawałka parku narodowego jeździ się autobusami. Wynika to z prozaicznego powodu. Obszar to kilkanaście kilometrów. Normalny Amerykanin wsiada przywożą go do punktu widokowego, wytacza się ogląda, robi zdjęcia i jedzie dalej. Możne też chodzić po ścieżkach. Jest ich tutaj bardzo dużo. Daliśmy radę pograsować w okolicach Mother Point.

Na krawędzi stoją Agnieszka z Leszkiem. Jak widać dna nie widać. Ich zresztą też.

A oto oni jak się troszkę zoomem w aparacie pokręciło.

Wszystkie obrobione zdjęcia z kanionu wrzuciłem tutaj.
Na początku pisałem, że o wyborze firmy zdecydowało też to, że odbierali nas z hotelu. Oznaczała to, że również nas rozwiozą. I rozwieźli. I to był zły pomysł. Nasz hotel jest na początku stripa. Czyli wsiadamy pierwsi, wysiadamy ostatni. Obskoczenie tych kilku hoteli przed nami, to była ponad godzina zygzakowania po zakorkowanym mieście.
Czego nikomu nie życzę.

1 komentarz:

  1. Dziękuję :* i obeszło się jednak bez odśnieżania łopatą :D

    OdpowiedzUsuń