Bardzo urokliwe miasteczko. Szkoda, że tak późno w sensie godzina nim wylądowaliśmy. To znaczy niby dobrze bo trafiliśmy na przyjazd Trzech ale z drugiej fatalnie bo nam pozamykali większość obiektów.
Miasteczko słynne jest z dywanów kwiatowych, których nie widzieliśmy z powodu jak wyżej, kościółków z XVI wieku, o których będzie osobno,
i domów z balkonami, których nikt nam wprawdzie nie schował ale na wszelki wypadek porobili wąskie uliczki. I zrób tu człowieku udaną fotkę. Najbardziej znany jest ten pierwszy Casa de los Balcones. Jak na swoje 400 lat trzyma się nieźle.
W części "turystycznej" wpadli na fajny pomysł z podpisywaniem obiektów na drewnianych tabliczkach, tak jak to kiedyś szyldy wieszali.
Co jeszcze? Szopka o której było albo będzie (To ten problem z czasem gdy chronologia pisania ma się nijak do chronologii wydarzeń i umieszczania ich na blogu. Mam to od Kuala Lumpur.), kolorowe domki w których nie było knajpy (pomimo zapewnień dwóch map). To znaczy może była ale się zmyła, bo coś na kształt pozostałości ogródka piwnego jest.
Szczęśliwie mieliśmy opcję HB i głód nam nie był straszny. Szkoda, że miasteczko (poza kościołami) mogliśmy zobaczyć tylko po wierzchu. Ale i tak polecam. Tłumów nigdy tu chyba nie ma a urokliwe jest.
No i te smokowce na każdym skwerku ;)
Czego i wam życzę w doniczce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz