Poszliśmy do teatru. A co, kto bogatemu zabroni.
O proszę, tu można przeczytać
Grali to co zawsze czyli laotańską wersje Ramayany. A co do samego teatru jest to Royal Ballet Theatre. Okazało się, że był to ostatni tydzień ich pobytu w Luang Prabang, gdyż wyjeżdżali do Indii.
Co do samego przedstawienia, to był trudny początek i koniec. Wystąpiły dziewczyny i zatańczyły jakiś tradycyjny, ale bardziej współczesny kawałek. Chyba, że źle zrozumiałem pana zapowiadacza. Mówił po francusku i chyba znał ten język jeszcze z czasów kolonii. Z angielskim szło mu gorzej.W środku spektaklu było normalnie. W sensie normalnie jak na takie przedstawienie.
Przedstawienia w żaden sposób nie da się porównać z niczym, co kojarzy się nam z baletem. To jest tak jakbym próbując opisać makrauchenię zapytał czy wiecie jak wygląda żaba. Po odpowiedzi twierdzącej, powiedziałbym, że makrauchenia wygląda zupełnie inaczej.
Na zakończenie artyści pokazali twarze, a później nawet ładnie ustawili się do zdjęcia.
Próbowałem zrobić filmik. Efekt nie jest porażający, ale po dołożeniu dźwięku coś tam oddaje.