Rano pełne zaskoczenie. Nie było jajecznicy. To znaczy nie
było obowiązkowej jajecznicy. Można sobie było ponakładać różne dziwne rzeczy.
Ruszamy w góry Sierra Madre. Pierwszy nocleg mamy zaplanowany w San Cristobal –
około 2200 m n.p.m. Ale pierwszy punkt programu to kanion Sumidero.
Kanion ma 1100 m w najwyższym punkcie tego 100 m pod wodą. Przyjechaliśmy, wskoczyliśmy do łódeczki
i ruszyliśmy ile Bozia w dwóch potężnych Yamahach dała (nasza miała takiego samego krokodylka tylko była na 40 osób). Kanion jak to kanion ma pionowe ściany i trochę fajnych form skalno-roślinnych.
Ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Ściekająca woda
tworzy nawis wapienny, który porasta roślinkami. W naturze fajniejsze niż na zdjęciach.
Poza ty było kilka ptaszków. Czapla królewska
i pelikaniki.
Widziałem orła cień... (ale słabo wyszedł).
Co tam jeszcze. Małpiszony, które siedziały wysoko i nawet z zoomem są nierozpoznawalne no i gwóźdź programu:
A właściwie dwa gwoździe.
Niestety nie wolno ich karmić, bo to park narodowy. A
pokarmu była cała łódka…
Punkt drugi San Cristóbal de las Casas czyli kolonii ciąg dalszy. Jesteśmy już w górach
Sierra Madre, dość wysoko i nie będę ukrywał, że się ciutkę ochłodziło. Miasteczko to,
było do roku 1983 stolicą stanu Chiapas i jest przeurocze.
A teraz zagadka. Co kościotrup ma między nogami? Bo kilka szkieletów i czasek spotkaliśmy.
Do niektórych kościółków udało się wejść. To jest wnętrze kościółka
Dominikanów – z zewnątrz niedostępny fotograficznie.
Nawa główna:
i transept.
A to kościół Św. Franciszka za dnia i w nocy
oraz w środku.
Transport lokalny załatwiają takie oto wynalazki. Jeździ się na stojąco.
Odpowiedź na pytanie co kościotrup ma między nogami poniżej.
San Cristobal wyszło na prowadzenie w rankingu odwiedzonych miasteczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz