Merida to miasteczko w stylu kolonialnym z końcówki XVI wieku. Przez tych kilka lat się rozwinęło teraz ma około miliona mieszkańców i ciągle rośnie.
Miasteczko jest stolicą stanu Jukatan. Niestety przyjechaliśmy dość późno (nie mamy szans wcześniej). W centrum jest sporo fajnych uliczek (całkowicie nie dających się o tej porze sfotografować).
Jest też katedra, na wszelki wypadek zasłonięta drzewami.
Tak „pustego” w środku kościoła, to chyba jeszcze nie widziałem. Chodzi mi oczywiście o zdobienia.
Za to do pierwszych lat XX wieku, jak kogoś było stać, to mógł tam złożyć swoje doczesne szczątki.
Z budynków rządowych, przy głównym placu, jest jeszcze pałac gubernatora
I ratusz.
Na tej frontowej ścianie jest płaskorzeźba, chyba z XVII
wieku. Przedstawia konkwistadora stojącego na czaszkach Indian i jeszcze gdzieś jest skóra zdarta z Indianina.
Urokliwa mieścina, to znaczy centrum. W jakiś sposób przypomina mi starówkę w Manili, pewnie przez te dorożki
i ten dziwny pojazd z początków automobilizmu.
A jak ktoś chciałby piwa, to proszę bardzo:
Ale największym przebojem miasteczka była chyba dieta cud, a właściwie niezliczona liczba osobników po tej diecie.
Iza też rozważa ten wariant diety. Chwilowo jednak pozdrawiamy po meksykańsku.
PS. Jutro Piraci z Karaibów 😏
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz