niedziela, 5 września 2010

Góra przeznaczenia


Rano ruszyliśmy nad morze. Strażnik wyszedł już z toalety ale tym razem szliśmy we właściwym kierunku, przy okazji dowiedzieliśmy się, że już byliśmy namierzeni i gdyby nie nocleg nad wodospadem, to mielibyśmy przygodę z ochraną. Do tego, że Kierownik w każdym miejscu Krymu potrafi wyczarować mikrobus już się przyzwyczailiśmy. Ruszyliśmy pod górę nie używając nóg! W porównaniu z drogą na Ai-Petri serpenty bieszczadzkie są odcinkami prostymi o szerokości niemieckiej autostrady. Trzeba oddać sprawiedliwość kierowcy. Jechał szybko ale i bezpiecznie. Wyprzedziliśmy wszystkich rowerzystów.

  Na górze przetarliśmy ze zdziwienia okulary. Czas się cofnął? 

Krupówki? Chyba nie. Na Krupówkach nie ma wielbłądów tylko białe niedźwiedzie.

 Ale pamiątki jakby takie same… Nasz strój i wyposażenie nieco odbiegało od obowiązujących w tym miejscu standardów. Uciekliśmy do restauracji, bo za chwilę zaczęliby robić sobie z nami zdjęcia.

Knajpka nawet przytulna tyle, że ktoś przed nami poobcinał nogi od stołów.

Zostało około pół metra. Dlaczego dywany powiesili na ścianach było oczywiste – po naszych buciorach nikt by ich nie doczyścił.

Na obiad szurpa, płow i zielona herbata. Pierwszy posiłek od tygodnia, którego nie zrobiła Hrystyna. Prawda jest taka: kucharze z Ai Petri powinni jednak pójść do niej na staż!

Pełni energii ruszyliśmy zdobywać szczyty. Wyobraź sobie, że górkę nad samym Morzem zrobili sobie na równe 1234 m. 

Widok ze szczytu zapierał dech w piersiach. Pod nami Jałta, przed nami bezkres gładkiego jak stół morza,

koło nas wczasowiczki na szpileczkach.

Ciekawe jak zeszły… Jeżeli chodzi o nas to postanowiliśmy… zjechać na dół po linie. Po tym co przeszliśmy to była bułka z masłem.

Ustawiliśmy się w kolejce do kolejki linowej i już po chwili gnaliśmy żółtym wagonikiem zawieszonym na linie która przez 1,5 km nie ma ani jednej podpory.

Jeżeli myślisz, że grzecznie dojechaliśmy do końca trasy to nie czytasz uważnie od początku. My MUSIELIŚMY wysiąść w miejscu gdzie normalny turysta tylko zmienia wagonik, nie wolno wychodzić poza żółto-czarną linie, teren jest otoczony murem wysokim na 5 m, a przy bramie stoi transporter opancerzony.

Do drogi Jałta – Sewastopol doszliśmy dziwnym trafem bez przygód. „Złapanie” środka transportu w dowolnym wskazanym przez nas miejscu wchodziło powoli w zakres stałych obowiązków Kierownika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz