środa, 17 stycznia 2024

Ramayana

Poszliśmy do teatru. A co, kto bogatemu zabroni. 

O proszę, tu można przeczytać

Grali to co zawsze czyli laotańską wersje Ramayany. A co do samego teatru jest to Royal Ballet Theatre. Okazało się, że był to ostatni tydzień ich pobytu w Luang Prabang, gdyż wyjeżdżali do Indii.

Co do samego przedstawienia, to był trudny początek i koniec. Wystąpiły dziewczyny i zatańczyły jakiś tradycyjny, ale bardziej współczesny kawałek. Chyba, że źle zrozumiałem pana zapowiadacza. Mówił po francusku i chyba znał ten język jeszcze z czasów kolonii. Z angielskim szło mu gorzej.

W środku spektaklu było normalnie. W sensie normalnie jak na takie przedstawienie.


Przedstawienia w żaden sposób nie da się porównać z niczym, co kojarzy się nam z baletem. To jest tak jakbym próbując opisać makrauchenię zapytał czy wiecie jak wygląda żaba. Po odpowiedzi twierdzącej, powiedziałbym, że makrauchenia wygląda zupełnie inaczej.
Na zakończenie artyści pokazali twarze, a później nawet ładnie ustawili się do zdjęcia.


Próbowałem zrobić filmik. Efekt nie jest porażający, ale po dołożeniu dźwięku coś tam oddaje.


Ryneczek - trzecie podejście

 Nie będę doklejał, do poprzedniego wpisu o straganach, bo się zupełnie pogubię. Tym razem morning market w Luang Prabang. Najmniejszy ze wszystkich, ale też fajne rzeczy na nim były. Jesteśmy nad Mekongiem czyli tradycyjnie ryby.

Jak ktoś nie chciał całej ryby, to mógł sobie wybrać kawałek, np głowę albo coś ze środka.

Filety, też były.

Oczywiście na rynku dominują przyprawy czyli rośliny, które dodajemy do potraw.


Tak, to wyżej to drewno. Nie dodajemy go do kominka tylko do potraw. Daje kwaśny posmak. Pora na warzywka, a konkretnie na brokułki i kalafiorki. Tak malutkich nie widzieliśmy jeszcze. Nie wiemy dlaczego. Kapustę mają wymiarową. Z owoców spotkaliśmy najmniejsze bananki świata. 


Z ciekawostek żywnościowych mamy:
1. Żaba na dziko

2. Krewetka rzeczna

3. Części do bawoła

4. Szczur wędzony

5. .... Nie rozdeptujcie karaluchów. Lepiej nazbierać i sprzedać.

Wszystko doprawiamy grzybkami, żeby lepie widzieć.

Jak ktoś lubi suszone, to też jest wybór. Były tam ryby. Co jeszcze nie wiemy. Może i dobrze.

W części przemysłowej było wszystko to, co do uprawy ziemi jest potrzebne. Gwarantuję, że to rękodzieło widziałem u przydrożnego kowala jak osadzał trzonki. 

Smacznego.

wtorek, 16 stycznia 2024

Kuang Si

Bez wodospadu ani rusz. Podobnie jak beż świątyni i Mekongu. Wodospady Khone Phapheng i Liphi były piękne swą wielkością. Ten jest zwyczajnie bajkowy.



Człowiek szedł i się zwyczajnie gapił na wodę.





A na końcu było takie cudo.

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że ma toto 62 m wzrostu i można się w nim kąpać. Nie tutaj, ale miejsc jak było widać jest sporo.




Bez Wat ani rusz

Luang Prabang to miasto królewskie. A przynajmniej tu mieszkał ostatni król (do 1975). Od 1995 cała starówka, a ściślej historyczna część miasta jest na liście UNESCO. Jest tu 35 świątyń. Znajduje się tu też najważniejszy posąg Buddy (Szmaragdowego ukradli do Bangkoku). Oczywiście tam gdzie ten najważniejszy nie wolno fotografować.

Za dnia też ładnie tylko wystąpiły dwa tradycyjne problemy. Słońce i ludzie.

Sprawa z tym Buddą jest na tyle poważna, że nie można przed nim stać. Jest rozłożona mata i jak ktoś chce podejść bliżej to na kolanach.
Nie będę się rozpisywał o tym jak się, która nazywa i co ma charakterystycznego. Nikt sobie tego nie zapamięta, a szczegółów architektonicznych nie zauważy. 



Ta ostatnia stanowi też swoisty "garaż" dla takiego powozu ze smokami. Oczywiście nijak się go nie dało zrobić.

Podobny, tylko malutki, był "w malowaniu", kilka świątyń dalej. Na powóz stawiamy to coś, co stoi z przodu, tam wstawiamy Buddę i ruszamy na procesję. Jeszcze taki daszek tam jest, aktualnie był "na warsztacie".

Świątynia ma zwykle kilka pawilonów, w każdym z nich jest Budda. Czasami, dodatkowe posągi i inne elementy są zupełnie luzem.

Podobno mieliśmy niesamowite szczęście. Ta kapliczka jest otwierana raz do roku, przy okazji jakiegoś święta. Posąg Buddy, który w niej jest ma jakąś przeraźliwą liczbę lat (1000), pochodzi ze Sri Lanki i ma jakąś moc związaną z uzdrawianiem. Na pierwszym mamy mnicha, który właśnie idzie otworzyć.

Wnętrza zawsze z Buddą w jednej z 3 pozycji. Przeważnie jednak siedzącym.

Ten zielony (prawdopodobnie z jadeitu), był w remontowanej świątyni. Niżej przypomnienie dla wiodących grzeszny żywot, co ich czeka.

Mnisi gdzieś muszą mieszkać. Trzeba przyznać, że ich domki wyglądają przyzwoicie.


Jedyne co mnie zaniepokoiło to parking.

Odkryliśmy też Wat Volksvagen

Chciałem zapytać o drogę do tej świątyni. Prawdopodobnie coś źle akcentowałem, bo mi potrafili powiedzieć gdzie to jest

Powiedzcie sami czy życie podczas podróży nie jest ciężkie?