czwartek, 31 grudnia 2015

Ostatni wodospad

Pora opuścić góry i ponownie rzucić okiem na stolicę Filipin. Ale dzień bez spaceru, to dzień zmarnowany czyli rankiem odwiedzamy wodospady Ponggas. Po drodze wioska. Troszkę inna niż dotychczasowe. Tarasy niziutkie a na nich głównie warzywa. Sama wioska (kultura blachy falistej) bajkowa. Na każdym kawałku bananowce, palmy, motylki i ptaszki.

Wprawdzie też bez ruchu kołowego ale do drogi max 300 m w górę. Jednym słowem żyć nie umierać.



















Góry przejdziemy, morza przepłyniemy jak mawia pieśń pewnego żołnierza. Aktualnie mamy niestety góry i skoro do wsi było w dół, to do wodospadu musimy podejść. Z widoczkami i tym, że robię zdjęcia ekipa już się na tyle oswoiła, że przestali pchać się przed obiektyw albo nie potrafili zawisnąć nad 100 m urwiskiem.

Nie miałem czasu zapytać, bo droga do wodospadu zmieniła status z autostrada na normalna ścieżka do góry - czyli wdrapujemy się na pionowe skały itp. Ale czego to się nie robi dla pięknych okoliczności przyrody...

W wiosce i po drodze do niej spotkaliśmy sporo dzieci. Co robią dzieci? Bawią się, jak to dzieci. Bardzo dobra odpowiedź. W tej wiosce zaobserwowaliśmy dwie zabawy. Zabawa numer jeden. Kto pierwszy zetnie liścia od bananowca, zabawa druga kto więcej razy obróci z towarem do wioski...


W tym samym czasie, daleko stąd w odległej galaktyce ...

środa, 30 grudnia 2015

Bajki z mchu i paproci drzewiastych


Nie pada. Bo w tropikach czasami kropi. Kropiło od wczoraj. Przejściowo zmyło prąd i Internet. Dlatego pojechaliśmy do Sagady. Sagada to takie centrum do którego walą wycieczki z całych Filipin. Coś jak Karpacz. Poniosło nas tam głównie dlatego, że jeszcze nas tam nigdy nie było, a kierowca i tak trzymał się wytyczonej trasy, więc nawet jak byśmy bardzo nie chcieli, to i tak by nas tam zawiózł. Jak przystało na kurort wokół rozciągają się tereny spacerowe...

I konia z rzędem temu, kto odpowie na pytanie dlaczego w poprzek stawiają płoty. Że niby jakaś sugestia, że nie łazić dalej czy co?


Sagada słynęła kiedyś z wyrobu trumien oraz budowy jaskiń. Albo odwrotnie.





Trumny jak widać pozostały jaskinie niestety też. Co do obrazka z lewej natychmiast rozpisuję konkurs.

Jakiej literki brakuje przy nazwisku właściciela najniżej położonej trumny?












W sytuacjach skrajnych łączono jedno z drugim i jaskinie stanowiły magazyn trumien.


Aaa, zapomniałem chyba dodać, że trumien nie składowano w stanie pustym...


A dalej, to już była tylko jaskinia. Ale nie wiem czy jest sens pisać, bo i tak nikt mi nie uwierzy. 


Czy ktoś dotykał stalaktytu lub stalagmitu? Albo po nim łaził i nie spędził kilku lat w ciężkim więzieniu? Jak nie robiliście to pozostańcie w tym stanie dalej. One są pionowe i mokre i jeszcze raz pionowe i cały czas polewane wodą co równa się stanowi skupienia: śliskie. Wdrapanie się na czterometrowego stalagmita bez wsparcia przewodnika jest absolutnie niemożliwe. Niestety dbali o estetykę i nie wszędzie dawali liny. Na czterometrowe stalalgmity właziliśmy z prostego powodu. Dalszy ciąg kamyka był wyższy...


Dla tych, którzy nie zrozumieli skąd taki tytuł wyjaśniam, że bajki, bo jak już sugerowałem nikt nie uwierzy w opowieść o jaskini. Co z tego że jest udokumentowana zdjęciem, filmami i siniakami. Paproci - gdyż rosło tego zielska wysokiego na kilka metrów mnóstwo. Przejściowo się bałem, że za chwilę jakiś dino wylezie zza bananowca. Mchu - a czy ja do cholery muszę znać odpowiedzi na wszystkie pytania!

wtorek, 29 grudnia 2015

Zdrowa żywność

Pora opuścić Batad (czytaj wskrabać się 200 m w górę do Miejsca Gdzie Zaczyna Się Droga) i pojechać dalej czyli do Bangaan. Tam też mają poletka tylko według wiedzy naszego przewodnika oraz jego dziadka nieco starsze.

Do czego służy piramida? Nie oszukujmy się. Poza robieniem zdjęć nie służy już do niczego. Podobnie jak murek zbudowany przez Chińczyków, Akropol, Koloseum... Do czego służą zbudowane ponad 2000 lat temu tarasy ryżowe? Jak sama nazwa wskazuje do uprawy ryżu. Czy sposób uprawy ryżu w roku narodzin Jezusa różnił się od tego dzisiaj? Oczywiście! Przecież mamy XXI wiek i narzędzia są metalowe. Dużo łatwiej naprawiać murki, grabić i przekopywać - to są prace męskie. Co do pracy kobiet... W skrócie, to przez 2000 tysiące lat nie zaobserwowano znaczących różnic. A w szczegółach, to ręcznie sieją młode ryżyk, następnie delikatnie wygrzebują sadzonki i każdą trawkę sadzą osobno we względnie równych, mniej więcej 10 cm odstępach, tak aby cały widoczny na wszystkich zdjęciach obszar zrobił się jasnozielony.

Później muszą to jeszcze tylko zebrać. Ścina się łatwiej, bo po kilkanaście kłosów. Zbiory w górach są tylko raz do roku i zwykle, to co się zbierze nie wystarcza dla całej wioski.

Co do budownictwa, to jest "na bogato" - domek jednorodzinny dla każdego (Ciekawe czy przed kolejnymi wyborami Partia nam to obieca?). Co do formy, to lecą według jednego projektu: blacha falista na ściany, blacha falista na dach, a w przerwach jakiś plastik. Powierzchnia też w miarę ujednolicona - max 20 m kwadratowych. Tak mniej więcej wyglądało Batad z bliska. Jeżeli chodzi o Bangaan, to pozostali wierni tradycji i budują z drewna i słomy.

Ograniczyli tylko nieco powierzchnię i wysokość pomieszczeń.

Wbrew pozorom, to nie jest muzeum w Biskupinie, a używany normalnie domek jednorodzinny. Poznajemy to po ustawionych w części kuchennej metalowych garnkach by wszystkim żyło się lepiej.


Nasz przewodnik nazywał się Johnny Ambojnon i mówił po angielsku bez silnego filipińskiego akcentu (akcent filipiński uniemożliwia zrozumienie najprostszego tekstu mówionego). Na deser dwa pytania postawione przez białego człowieka z Polski i jego odpowiedzi.
- Czy na tych tarasach zdarzają się wypadki, czy ludzie spadają z tych murów?
- Tak czasem to się zdarza ale tylko wśród turystów. Oni nie potrafią zachować równowagi...
- Ile lat tu żyją ludzie?
- Ciekawe pytanie. Kiedyś sto i więcej, a teraz nie wystarcza ryżu i kupuje się uprawiany przemysłowo na równinach, tam używa się maszyn i nawozów sztucznych, są trzy zbiory ryżu w ciągu roku. Podobnie jest z warzywami i wszystkim co się przynosi do wioski. Sama chemia. Maksimum 70 lat...









poniedziałek, 28 grudnia 2015

Pola ryżowe

No to zaczynamy spacerek. Po 10 godzinach snu w lodówce nic lepszego nas nie pobudzi do życia. Oni tu maja taki zwyczaj przewozu turysty. Klima na minus 100 i jedziemy. Klient zamarznięty jest mniej awanturujący się jak wiemy z Misia
Zaczynamy od śniadanka. Na próbę bangsilog, porksilog, chicsilog i ktoś zamówił american breackfast. Powiedzmy, że większość była jadalna. Widok z ona w knajpie był mniej więcej taki jak na obrazku. Nie ma się czym zachwycać.

W knajpie zostawiliśmy vana. Dalej był już tylko jeepnej. Jeepnej jaki jest każdy widzi.


Klima działa już przy prędkości 10 km/h, spaliny wzbogacają atmosferę przez całą drogę. A po tych drogach nie każdy da radę. Naszym zdaniem ten pojazd może wszystko, ludzie jadą w środku, na dachu i po bokach, a sztuka zdobnicza wspina się na szczyty. Pobieżna analiza pojazdów tej marki pozwoliła mi wyciągnąć następujące wnioski: mają bardzo liberalną drogówkę, pan od przeglądów rejestracyjnych ma cały czas zamknięte oczy, warsztaty blacharsko-lakiernicze to podstawa przemysłu, a wsiadanie w biegu do tego pojazdu jest sportem narodowym uprawianym od dzieciństwa.

Jeepnej jeździ zawsze do końca. Czasami jest to koniec pojazdu, a czasami drogi. W naszym przypadku skończyła się droga. Drogi nie są liniami prostymi tylko odcinkami, czyli jak wiemy z geometrii mają swój początek i koniec.

Brak drogi umożliwiającej ruch kołowy zmusza do ruchu pieszego lub w przypadku Star Wars, Awatara itp wymusza użycie maszyn kroczących. Niestety takie maszyny nie są w powszechnym użyciu. Zwyczajem ludności lokalnej udaliśmy się do wioski na własnych nogach. Podobnie jak oni, też mieliśmy coś na plecach.

We wsi oraz w jej okolicach nie istnieje transport kołowy. Wszystko musi być dostarczone na własnym grzbiecie. Oznacza to żywność, materiały budowlane, lodówki, chorych i tak bez końca...
















Po "chwili" spaceru człowiek pełen dumy z siebie docierał do hotelu. I teraz obrazek z gatunku "widok z okna w hotelu", z dużym naciskiem na to ostatnie słowo. Bo to na zdjęciu, to cały nasz pokój i okno z widokiem. A i jeszcze Iza - nie miała jak się wydostać bo stałem w przejściu.


Jak już udało się odpocząć, ruszyliśmy na spacerek po ryżowiskach. W Internecie piszą, że pola mają 2000 lat ale nasz przewodnik powiedział, że to legendy i jego dziadek mu mówił, że mają tylko 1000 lat. No to poszliśmy po tych "nówkach". 





Zawsze mnie zastanawiało jak się wchodzi na murek wysokości 5 metrów bez drabiny. Dowiedzieliśmy się bardzo szybko. Szczęśliwie pierwsze szkolenie było na niskim tarasie. Później, to już było z górki. 





















Poćwiczyliśmy sobie marsz krawędzią ryżowiska z jednoczesnym sprawdzeniem czy potrafimy zachować równowagę na ścieżce o szerokości do 20 cm, która znajduje się nad przepaścią. 




Teraz już wiem po co były te ćwiczenia w podstawówce w chodzeniu po odwróconej ławeczce. Normalnie za komuny potrafili wszystko przewidzieć (ławeczka, Trybunał Konstytucyjny....)
Co do okoliczności przyrody nie będę się rozpisywał powrzucam obrazki. Różnica wysokości pomiędzy wioską na dole a poziomem gdzie jest szkoła to 700 m. Nie ma windy. 
Tutaj mamy ryżowiska z kilkoma białymi, których z trudem ustawiłem tak, żeby niczego nie zasłaniali, bo mieli silne "parcie na szkło".

Tu udało mi się zrobić coś bez nich

Znowu wystawili główki (no nie ma nich siły)

Prawdopodobnie byli zbyt zmęczeni aby mi zasłaniać krajobraz.

P.S.
Nie jest prawdą jak piszą w Sieci jakoby blog zamilkł w związku z nowymi regulacjami prawnymi dotyczącymi mediów (to się kiedyś cenzura nazywało i było na Mysiej). Blog jest prawomyślny i prorządowy, tak jak jego autor. Natomiast nie dyskutujemy z autorem którego rządu to dotyczy...

niedziela, 27 grudnia 2015

Lot nisko

Beijing Capital International Airport (BCIA) zasługuje na osobne miejsce.
Pomijam jako drobiazg, że wyświetlało się na tablicy, że nasz lot ma już check in, a po przejściu przez kontrolę celną okazało się, że odprawa jest zamknięta na głucho. Problem polegał na tym, że pomiędzy celnikami a kontrolą bezpieczeństwa panuje pustynia. Brak czegokolwiek gdzie można kupić cokolwiek. Szczęśliwie już po 2 godzinach mogliśmy się pozbyć plecaków. Przynajmniej tak nam się wydawało. Otóż Chińczycy nie zgadają się na przewóz w bagażu rejestrowanym baterii do kamer, aparatów itp. W praktyce sprowadza się do tego, że alarm się uruchamia na większość prostokątów w plecaku. Alarm wył w sposób ciągły, tak więc pani z napisem Security na kubraczku latała od taśmy do monitora i z powrotem. Zapraszała za stanowisko odpraw i prosiła o wydobycie tego czegoś, ponowna kontrola i bagaż leci. Nasze plecaki były OK więc radośnie podeszliśmy do odprawy. Z nieznanego nam powodu poproszono  nas o bilet powrotny z Manili do Pekinu. Woleliśmy nie pytać co w przypadku gdy nie wracamy przez Pekin. I wtedy się okazała że bagaże nie są OK. 3 na 4. Nie jest łatwo rozpakować cały plecak, sprawdzić go w formie wybebeszonej, ponownie spakować i ponownie sprawdzić. W plecakach nie było baterii za to przed kontrolą były ślicznie zapakowane w folię. Cała zabawa to około 45 minut. Po zabawie dalej były zafoliowane ale już mniej ślicznie.
Co jeszcze fajnego? Paszport sprawdzili ze 4 razy, a w czymś co nazywa się strefa wolnocłową niektóre sklepy są zamykane o 20.

Nie foliujcie bagaży przy wylocie z Pekinu

sobota, 26 grudnia 2015

Na murach


Trzeba Chińczykom oddać, że mają fantazję. Zbudować coś co ciągnie się na kilka tysięcy km, ma 9 m wysokości i 5 m szerokości po grzbietach gór na wysokości ponad 1000 m npm, to trzeba albo się spić albo mieć niebywałą fantazję. Rozumiem po płaskim. Oni nie próbowali nawet troszkę tego wyrównać. Jak góra szła pod kątem 60 stopni, to murek też tak budowali. Pewnie równowagi w przyrodzie nie chcieli zakłócić.


Nie wiemy co ich skłoniło do budowy (pół małej szklanki piwa ich prawie powala), nie wiemy też jaki idiota gnał swoje wojska przez te same góry aby go mogli na murze zatrzymać. Nie wiemy, bo w PRC blokują dra Googla.

Oni zbudowali, my postanowiliśmy po nim pospacerować. Kto przez sekundę pomyślał, że udaliśmy się do miejsca, w którym kolejka linowa wwiezie nas na wały, to jest w błędzie. Udało się znaleźć kawałek nie remontowany od 500 lat, do którego trzeba podejść kilkaset metrów pod górę ścieżką. Jest zima, kiedyś spadł śnieg i został, kilka osób szło przed nami tą samą drogą. Jaka jest szansa na to, że nie było wyślizgane? Szanse nasze spadały...



Jednak jesteśmy w Chinach gdzie program Partii programem każdego obywatela. Tu jest jedna partia u nas jakoś podobnie. Wiedzieliśmy, że
Damy radę
Co ja będę pisał o tym jak się lezie. Powiem tylko tyle: Tego kawałka muru się nie odśnieża…


Ale dobre się szybko kończy.


Po około 2h doleźliśmy do miejsca z tablicą sugerującą, że tam gdzie byliśmy jest zbyt niebezpiecznie aby przebywać.





Od tego miejsca zaczęliśmy spotykać ludzi.



















Drogą jak autostrada przelecieliśmy kolejne kilka km i doszliśmy do zejścia.


Do wyboru była ścieżka, kolejka linowa i takie coś co jedzie szybko  z góry w metalowej rynnie.

Co wybrała ekipa w składzie Iza, Marzenka, Jacek i Witek?

PS
Wycieczka się nazywała: Hike from Jiankou to Mutianyu Great Wall Day Tour - cokolwiek to miało znaczyć w sezonie zimowym robi wrażenie. Naszym przewodnikiem był Oliver.