wtorek, 24 stycznia 2017

Transporter - nowe wcielenie

Kierowca z tego filmu używa samochodu. W Azji czasami też używa się samochodu. Ale nie zawsze. Są takie miejsca gdzie ani samochód nie może ani diabeł.


A jak wiadomo Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. I posyła. I zwykle dołoży jej jeszcze parę kilogramów. Przecież na pusto nie będzie biegać.


Od mojego pierwszego wyjazdu do Kambodży jestem zafascynowany tym co i jak można przemieścić z miejsca na miejsce. 


 Oczywiście wygrywają Panie ze wszystkim co się da umieszczonym na głowie. Pomijamy dynię bo stanowi jedną całość i albo jest na głowie albo jej nie ma. Ale miska z owocami. No przecież jak ruszę kokosa, to ta miska musi się zwalić. Pomijam milczeniem samo wrzucenie do góry michy z trzema kokosami, dwoma ananasami i kilkoma kg innych owoców. Trzy dni dodatkowego treningu i można je wysyłać na olimpiadę - podnoszenie ciężarów, kategoria wagowa do 40 kg...


 Mamy podobno XXI wiek. Ta plątanina deseczek na pierwszym obrazku nosi dumna nazwę trapów. Osobnik ważący prawdopodobnie około 50 kg ma na grzbiecie 2 woreczki, jak widać układa piąty rządek. Z tego co widziałem, statki pływają dobrze dociążone, z czego wnioskuję, że wypełnił woreczkami cały pokład. Jeżeli chodzi o pociąg, to wypełnili dwa wagony w cztery osoby w około pół godziny. Widzieliśmy taki worek w jakimś miejscu, w którym jedliśmy. Miał napisane 70 kg...


A to jeden z ciekawszych wynalazków. Stawiamy na ziemi i mamy stoisko handlowe. Niestety tylko jednego udało się przyłapać zanim się rozstawił.


I jeszcze jedno. Nosi się wszystko. Ludzi też. To akurat miało miejsce przy Złotej Skale.
Reszta obrazków wrzucona na Zonerame czyli jest tutaj.

Ciekawie się zaczyna robić, gdy do mieszkańca tej części świata dodamy koła i powstanie rower albo inny wózek.


W tej dziedzinie nie mają sobie równych. Moim zdaniem jest to też jedna z przyczyn przegranej Amerykanów w Wietnamie. Oni kilkaset kilogramów cały czas potrafią przewieźć rowerem - Amerykanie potrzebowali do czegoś takiego transporter opancerzony.


Wozi się wszystko,


w dużej ilości


i trzeba przyznać, że rowerzyści miewają jaja.


Większość rowerów, które spotkaliśmy w Myanmarze posiadała 3 koła. Wynika to z tego, że w pierwszym okresie eksploatacji były to osobówki.
Reszta obrazków tradycyjnie wylądowała na Zonerame.com


wtorek, 17 stycznia 2017

To już jest koniec...

Dzisiaj/jutro opuszczamy Myanmar.
Zrealizowaliśmy wszystko co było zaplanowane. Zakładam, że na lotnisko trafimy bez problemu. Dzisiejszy dzień był na całkowitym luzie. Z ciekawszych obserwacji.


Na lotnisku w Thandwe jest taras widokowy i nie trzeba jechać aż do Wrocławia żeby sobie samoloty pooglądać z góry.


To samo lotnisko obsługuje 8 (osiem) lokalnych myanmarskich linii lotniczych (chyba o 7 więcej niż w Polsce) i nie ma na nim komputerów. Wszystko zapisuje się w zeszycikach, karty pokładowe przygotowane wcześniej, waga mechaniczna wyskalowana w funtach (na zoomie okazało się,że w kg też)... I o dziwo nie boje się,że bagaż mi zginie mimo, że wala się po hali odlotów.
Nasz samolot wystartował 15 minut przed czasem. Zwyczajnie skończyły się wolne miejsca. Prawdopodobnie skreślili też wszystkie pozycje w zeszycie i nie została ani jedna karta pokładowa.
Aby gamoniowaci pasażerowie, którzy nie znają birmańskiego się nie zawieruszyli i wsiedli do właściwego samolotu obkleja się ich stickerami. Dzięki temu, każdy z obsługi lotniska wie gdzie takiego przegonić, żeby się przypadkiem nie zawieruszył. Bo z takim zagubionym białym, to dopiero byłby kłopot.


Tutaj w ogóle często jako bilet służy naklejka na ubranie. W sumie dość wygodne.
Wylot przed czasem skończył się trzema ciasnymi kółkami przed Yangon.


 Poszliśmy na spacer i oczom naszym ukazała się oczywiście Pagoda Shwedagon.

 

Zrobili sobie fajny park w centrum (wstęp 300 kyat - 0,9 PLN). Otóż w Myanmarze nie za dobrze jest widziane okazywanie uczuć, w sensie idą młodzi i trzymają się za ręce lub np się obejmują. Nie dotyczy to tego parku. Tutaj nawet ławeczki są ustawione tyłem do ścieżek i całe zabudowane, jest specjalna aleja zakochanych i jest pełno zakamarków (to ten z opon) gdzie mogą sobie usiąść. No i oczywiście masa młodzieży parami. Par staraliśmy się nie płoszyć.


Próbowaliśmy pojechać autobusem. Niby trasy opisane czytelnie, niby te kolory ale wszystko cały czas takie zakręcone.


Po drodze przy drodze napotkaliśmy tez punkt usługowy Tłumiki - produkcja, sprzedaż, naprawa, wymiana. Jak ktoś potrzebuje, to polecam. Przebija cenowo każdego. I każdy typ tłumika zrobią.
Na kolację udaliśmy się do znanej nam już chińskiej knajpy, na przeciw chińskiej ambasady.


Ukradli nam ślimaka!! Jeszcze nie wiem jakie kroki podejmę ale nie można tak brutalnie loga ONTE przenosić do Myanmaru. Chyba że to znak...


Witek wyzdrowiał! To jest wołowinka. Wprawdzie używa pałeczek zamiast noża i widelca ale wołowinka.

Agnieszka, jako bydgoska ekspertka od rynku lotniczego i obiektów pływających potwierdziła, że mamy w Polsce około jednej regularnej linii lotniczej obsługującej loty krajowe. Mogą być poważne problemy w doścignięciu Myanmaru w tej dziedzinie.
Pozdrowienia dla Grażyny i Marka
Pozdrowienia dla tych, którzy dają radę i czytają, a nie tylko oglądają obrazki  
Pozdrowienia dla bratniego narodu San Escobar

poniedziałek, 16 stycznia 2017

LB

Jak powszechnie wiadomo skrót ten oznacza leżenie bykiem.


Do Nagpali lecieliśmy z lotniska lokalnego, co skutkowało taka o to tablicą lotów. Nasz to K7 - 246. Odbiór gościa z lotniska wygląda tak, że stoi stado ludzi z różnych hoteli z wypisanymi nazwami hoteli i nazwiskami. Jak się człowiek do nich zgłosi albo sami go znajdą, to proszą o kwitki od bagażu. Ludek prowadzi wszystkich z hotelu do hotelowego busa, a tam albo już są bagaże albo dopiero się pojawiają.


Przy zameldowaniu proszą o info o locie powrotnym. Mamy wylot 10:10. O 8:15 przyjdą po bagaże, o 8:30 wyjazd z hotelu... W ciemno zakładam, że tak jest w każdym z tutejszych hoteli.


Tamto wcześniej to nasz ośrodek wczasowy (FWP Thande Beach), a to nasz camping. Zajmowaliśmy cały parter.


Plaża jak to plaża w szczycie sezonu. Pełno narodu, rzuca się krokodyla i miejsce zajęte. Albo się rzuca ręcznik na najbliższy wolny leżak..


Wytrzymaliśmy jeden dzień i postanowiliśmy ambitnie wynająć sobie łódkę na cały kolejny dzień i pozwiedzać okoliczne wyspy.


Tyle, że jak się rozglądaliśmy po okolicy to wysp aż do linii horyzontu specjalnie dużo nie było widać. Zredukowaliśmy plany do 4 godzin i poszliśmy do recepcji dowiedzieć się trochę szczegółów. I tu pojawiła się drobna bariera językowa. Szliśmy spać pełni niewiedzy czy na 100% wynajęliśmy łódkę od 10 rano dla 4 osób na 4 godziny czy mamy jutro "coś" dla 4 osób za 35 USD.


Łódka była i przyjmowała tylko gotówkę, zrobiliśmy ściepę narodową i udało się wyskrobać ile trzeba. W okolicy nie ma niestety absolutnie niczego interesującego ani na brzegu ani pod wodą. Sprawdziliśmy. Po lewej sprawdza Witek, po prawej Marzenka.


Po 3 godzinach zaproponowaliśmy powrót.


Dzień wcześniej był zachód słońca oglądany z leżaka, tylko zapomniałem o nim napisać.


 W okolicy mamy syrenkę (Sea Lady) i mnóstwo sprzedawczyń owoców chłodzących.


Na plaży są knajpy, w hotelu wszystko co tylko może być potrzebne. Jeżeli bym się tu ocknął po jakiejś teleportacji, to nie mam najmniejszej szansy na szybkie stwierdzenie czy to Tunezja, Filipiny, Myanmar, Tajlandia czy może San Escobar.


Obraz plaży jest mniej więcej taki: przyjezdni leżą na leżakach w cieniu, miejscowi handlują, pływają na dętce lub łowią ryby dla przyjezdnych.


Po plaży biegają fajne zwierzaczki.


A jak ktoś popłynie na wysepkę, to zobaczy to co mi się w Myanmarze nie podoba, czyli śmieci. Tak zaśmieconego morza jeszcze nie widziałem.


Okazało się, że zachód słońca nad morzem jest dodawany codziennie jako gratis.


A to jest dowód na zły stan zdrowia Witka. Zamiast wołowinki zamawia coś, co próbuje uciec z talerza i rybę.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka
Asiu ten obrazek poniżej specjalnie dla ciebie.