niedziela, 9 września 2018

Litwo, ojczyzno moja...

Litwo, ojczyzno moja...jak mawiał wieszcz. Czy Adaś cały czas jest naszym poetą narodowym? Urodził się na Białorusi, na początku wierszyka przyznaje się do Litwy. Biorąc jeszcze pod uwagę nasze obecne relacje z Litwą... No dobra niby je poprawiamy - premier Saulius Skvernelis został człowiekiem roku na forum ekonomicznym w Krynicy. Jest w doborowym towarzystwie Beaty S., Jarosława K. czy Viktora O. (tego z Węgier). W sumie sami premierzy i prezydenci.
Dobra, wracam do wycieczki. Na początek Kowno. Poprawnie polityczne określenie Kowna w okresie międzywojennym, to "tymczasowa stolica Litwy". Tak mówiły panie oprowadzaczki w muzeum miejskim.
Ale koniec chaosu. Kowno rozpoczęliśmy od widoku na miasto z góry zwanego też "panorama Kowna". Faktycznie łapie całość starówki. Punkt widokowy był zamknięty. Albo bardziej precyzyjnie - nie istniał. Szczęśliwie istniała wyrwa w ogrodzeniu placu budowy.


Punkt widokowy nazywa się Aleksoto albo Aleksotas a dojechać można czymś o nazwie funicular (nazwa bardziej litewska nie przejdzie mi przez klawiaturę). Myśmy dojechali czymś o nazwie Karlson (tu go można sobie zobaczyć). Na dół zjechaliśmy funicularem. Cały czas 0,7 EUR.


Kowno leży nad Niemnem. A może Nad Niemnem...
...Dzień był letni i świąteczny. Wszystko na świecie jaśniało, kwitło, pachniało, śpiewało. Ciepło i radość lały się z błękitnego nieba i złotego słońca; radość i upojenie tryskały znad łach porosłych zielonymi trawami; radość i złota swoboda śpiewały chórem ptactwa pławiącego swe piórka w rzece.
Z jednej strony widnokręgu zieleniał bór odwieczny z ciemniejącymi na nich borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna kamienną ścianą wyrastający z zieloności wody a koroną białych domostw z czerwonymi dachami oderznięty od błękitnego nieba.
Dnia tego w słońcu ta ściana miała pozór półobręczy złotej, przepasanej jak purpurową wstęgą tkwiącą w niej warstwą czerwonego marglu. Na świetnym tym tle w zmieszanych z dala zarysach rozpoznać można było dom obszerny i w niewielkiej od niego odległości na jednej z nim linii rozciągnięty szereg kilkudziesięciu domków małych. Był to wraz z brzegiem rzeki zginający się nieco w półkole sznur siedlisk ludzkich, większych i mniejszych, wychylających ku nam jasne swe profile.
Przez panująca suszę poziom rzeki bardzo niskim był i ruch na niej niemal zamarł...


Jak już uporaliśmy się z Elizą, to ponownie rzuciliśmy okiem na miasto. Z wierzchu wyglądało całkiem przyjaźnie. Ma np filie Uniwersytetu w Wilnie (za nim Bazylika Archikatedralna Świętych Apostołów Piotra i Pawła)


 Z drugiej strony mostu kościół Najświętszej Marii Panny


Tradycyjnie jak to w letnia niedzielę, w mieście było coś na kształt jarmarku. Rynek wypełniały stragany, główny deptak stragany, wolne miejsce ludzie.


Miasto jest odnowione, kamieniczki prawdopodobnie ładne, zrobienie zdjęcia, które to pokazuje praktycznie niemożliwe.


Z ciekawostek ostały się ruiny zamku z XIV wieku (1361 ma na chorągiewce)


W pobliżu zamku postawili herb Litwy.


W tym samym miejscu spotkaliśmy Świtezianki lub kogoś łudząco podobnego do Świtezianek płci obojga. W sumie to nie wiem. Świteź też jest obecnie na Białorusi. Kak zwał tak zwał. Nikt mi nie powie, że tak się normalnie chodzi po mieście. Nawet ja tego nie robię.


Z wnętrz zapoznaliśmy się z bazyliką. Wszystko by było fajnie gdyby nie przyjazd papieża Franciszka dokładnie za dwa tygodnie. Kończą tam przepiękny remont.


Te całkiem ładne drzwi są oczywiście na zewnątrz.


 Postanowiliśmy zwiedzić muzeum miejskie. Mieści się ono w ratuszu z XVI wieku.


 Przy zakupie biletu (2,5 EUR), przemiła dziewczyna zapytała czy bilet ma być "dorosły czy studencki". Jej chyba to co powiedział sprawiło więcej radości niż mi, zwłaszcza  jak wyjaśniłem, że jestem jakby z przeciwnej strony niż studenci. Asiu, uważam, że cię przebiłem. (dla mniej obytych w świecie, pani miała użyć słówka "senior", co wielu miejscach świata daje osobnikom po 60 roku życia zniżkę).
Na piętrze dorwała nas pani oprowadzaczka. Zapytała po angielsku w jakim języku ma do nas mówić. Zaproponowałem rosyjski, angielski i polski. Pani płynnie przeszła na polski...


W piwnicy inna pani już wiedziała, ze mówi się do nas po polsku.


W piwnicy (dawne lochy i składy kupieckie) była wystawa fotografii z Kowna międzywojennego  i radzieckiego. W salce ze zdjęciami z lat 60 pani powiedziała, tu nic ciekawego nie zobaczycie, mieliście to samo, tylko trochę lepiej bo nie byliście w ZSRR.
Co jeszcze? Fajne murale,


 insekty


 i kolejne rowery miejskie do mojej kolekcji transportowej na Zoneramie.


P.S.
Kto zgadnie którego fragmentu nie napisała Orzeszkowa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz