środa, 13 stycznia 2016

To już jest koniec

Druga część naszej ekipy nie dotknęła jeszcze Chińskiego Muru. To pojechaliśmy ponownie oglądać ogrodzenie. Po drodze była w planach fabryka wyrobów z jadeitu.
Całkiem ładne rzeczy potrafią zrobić tymi małymi chińskimi rączkami.



Kolejny etap, to grobowiec cesarza. Jak łatwo przypuszczać, też z dynastii Ming. Odkopali i koniec.


Liczyłem, że będzie coś więcej. Wietnamscy cesarze potrafili ładniej zaprezentować się po śmierci.


W wyniku drobnego nieporozumienia wylądowaliśmy pod murem Juyongguan, cokolwiek to znaczy. Bardzo ładnie odrestaurowany, to trzeba oddać. Niestety moim zdaniem nie widać tu jego całej potęgi.

 
Ten kawałek muru przede wszystkim bronił przełęczy, którą można dostać się do Pekinu.


W Chinach trzeba gdzieś mieszkać. Tubylcy mają hutongi lub blokowiska. Turyści mają hotele.  Hotele, które nie należą do światowych sieci charakteryzują się personelem, który biegle zna chiński oraz prawdopodobnie jakiś inny chiński. Potrafią też porozumiewać się po angielsku pod warunkiem, że druga strona w miarę dobrze zna chiński.
Taki też hotel wybrałem. Był w 100% chiński. Nawet literaturę do poduszki dostaliśmy w języku Konfucjusza.


A tak poważnie, to hotel się nazywał Nostalgia i wszystko miał w takim stylu, a w środku budzika i telefonu była Chińska elektronika. Jedynym mankamentem była woda. Na 5 piętro docierała ledwo. Ledwo woda i ledwo ciepła.
W Chinach jest niesamowicie dużo czystych i bezpłatnych toalet publicznych. Niektóre nawet są skategoryzowane.


A skoro pewna część społeczeństwa obudziła się z ręką w nocniku, to tym optymistycznym akcentem zakończę opowiadanie o wycieczce na Filipiny z chińskimi akcentami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz