poniedziałek, 2 maja 2016

Wrak



Skoro nie nurkujemy to zwiedzamy. Pierwotnie mieliśmy pojechać z lokalnym polskim biurem ale biuro nie potrafiło w rozsądnie krótkim czasie podjąć decyzji czy chce  nas zabrać tego dnia którego chcemy czy trzyma się swoich dni wycieczkowych (braliśmy całego busa). Nie to nie. Wypożyczyliśmy 2 samochody (taki na 7 i taki na 4 osoby), chyba 8 quadów i ruszyliśmy w świat. Celem była stolica, wyspy, Zatoka wraku, Błękitne groty i co się tam jeszcze napatoczy.
W Zante podziwiać za wiele się nie da. Nawet klimatu greckiego miasteczka na wyspie nie było. W  porcie można było kupić rybki i inne stwory. Pojawiła się koncepcja nabycia kilku i zabrania ze sobą celem sfotografowania w warunkach naturalnych czyli pod wodą.

W porcie cumował prom. Całkiem spory. Takie promy wycieczkowe mają pewną wspólną cechę. Otóż wożą one ludzi, a ci ludzie zamiast siedzieć nad jednym z basenów, chodzić na masaże, grać w co tam się da grać na takim wycieczkowcu, to wysiadają na takich wysepkach i oglądają co popadnie.
Wpadliśmy na pomysł odwiedzenia zamku. Oni też, tylko wcześniej. Ile autokarów potrzeba do przewiezienia tysiąca ludzi? Kto przypuszcza, że uliczki w greckich miastach były zaplanowane na takie sytuacje? W sumie źle nie było. Po jakiś 30 minutach udało się uwolnić. Zamku nie szturmowaliśmy.
Wrak jest atrakcją wyspy, a Grecy nie chcą się przyznać, że sami go tam zawlekli.

Poza jednym zabłądzeniem

trafiliśmy bez przeszkód. Oznakowanie jest delikatnie mówiąc słabe. Na punkt widokowy poszliśmy szeroką dróżką,

która stawała się coraz węższa, aż przeszła w pozostałość strumyka. Nikt nie zleciał, widok był super ale chyba to nie był punkt widokowy.

Z wraku pojechaliśmy na obiad, na którym odebraliśmy wiadomość od grupy zwiadu na quadach, że jest tak duża fala, że nie wypuszczają łódek do grot. Nie pozostało nic innego jak wrócić do domu. Przed powrotem ponownie uwieczniliśmy wrak, a czasami nawet siebie.

Z jakiegoś powodu, nie skręciliśmy w porę i ruszyliśmy środkiem wyspy. Jako, że nie ma tego złego…, to wpadliśmy do muzeum oliwy. Muzeum jest słówkiem nieco na wyrost. Było to tłocznia oliwy z wystawką maszyn od początków XIX wieku do teraz. Dodatkowo mieliśmy zwiedzanie tłoczni i jak przystało na „prawdziwą” wycieczkę były zakupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz