niedziela, 11 grudnia 2016

Jedziemy

I nastąpił ten dzień kiedy ruszamy w podróż...
I tu mała niespodzianka. To nie jest ta podróż z poprzedniego wpisu. To jest taka niespodziewanka. Mieliśmy tam jechać we wrześniu ale zabrakło norweskich pieniędzy. Pojawiły się nagle 10.11 i jedziemy. Jedziemy popracować z Norges Livredningsselskap (też mi się ta nazwa podoba).
Zapomniałem podać trasę. Oto i ona BZG-FRA-OSL-FRA-POZ-BZG. Większość samolotem :)


Samolot mamy. Nazywa się Bombardier. Ciekawe czy odleci bo pogoda taka raczej średnia...

Odleciał i doleciał. Teraz czekamy na ten do Oslo. Okazało się, że lotnisko we Frankfurcie jest odrobinę większe od tego w Białych Błotach ale daliśmy radę. 
Fajny samolot mamy?


No dobra, żartowałem. Nasz niestety jest ciutkę mniejszy. Ale tak to jest jak się leci linią podmiejska do pobliskiego Oslo. Prawdopodobnie zapomniałem napisać, że z BZG lecieliśmy "miejskim". (Lufthansa City Line). Tak naprawdę lecimy tym maleństwem poniżej:


Oslo udało się osiągnąć planowo jednak cudem uszliśmy z życiem. Uratowała nas Martyna. Ułożyła kostkę Rubika. Bez tego byśmy musieli krążyć nad Oslo do końca paliwa. Martyna idzie na rekord w układaniu kostki. Chwilowo za cel postawiła sobie maraton. To znaczy chce ułożyć kostkę w czasie krótszym niż rekord olimpijski w tej dyscyplinie. Nie idzie na łatwiznę. Chce pobić rekord w kategorii mężczyzn.
A na deser był autobus. Nie będę ukrywał, że był to najsłabszy punkt programu. Bo w sieci były dość enigmatyczne informacje o tym jak go używać. Poszło gładko. Autobusik wygodny, a ostatni przystanek miał przed drzwiami naszego hotelu.


Na zakończenie tradycyjna prośba. Postarajcie się abyśmy poznali kraj po powrocie. Cały czas mam wizję, że zastaniemy to o czym pisałem na koniec kwietnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz