środa, 27 listopada 2019

Jak zdobywano Dziki Zachód

Aby zdobyć Dziki Zachód musieliśmy wyruszyć na wschód. Tym razem wyruszyliśmy samochodem. Samochód jaki jest i jak się nim jeździ zawsze można zobaczyć u Leszka. Ja nie śmiem się wypowiadać. Jedyne na co się odważę to tabliczka, która sugeruje jednoznacznie, że będziemy uciekać na południe.

Nasze nawigacje sugerowały aby do Tulare śmignąć nową, minimum czteropasmową (w każdą stronę), międzystanową 99. Szczęśliwie Agnieszka, przypomniała sobie, że można jechać dłuższą drogą ale za to bardziej malowniczą. Skręciliśmy więc na freeway nr 5.
Bardziej malowniczo oznacza, że nie jedziemy przez miasteczka położone u podnóża Sierra Nevada, tylko przez prerię, a autostrada ma tylko 2 pasy (w każdą stronę). Jak wiemy z filmów historycznych (np Winnetou), po bezkresnej prerii biegają sobie stada bizonów, za którymi idą Apacze, których dla odmiany gonią złe blade twarze. I w zasadzie jest to prawda ale zamiast bizonów są krowy (niektóre po byku ale krowy), rdzenni mieszkańcy obydwu Ameryk nie chodzą tylko jeżdżą, a blade twarze wolą gonić za pieniędzmi.
Preria pozostała bezkresna.

 Zapewne dokładnie tak samo wyglądał step szeroki, którego okiem sokoła nawet nie zmierzy

Te pagórki na horyzoncie, to wbrew pozorom nie są wydmy.

Czy wszyscy już wiedzą jak wygląda preria? Jak ktoś dalej nie potrafi sobie tego wyobrazić, to opiszę to tak: Preria, to taka pustynia tylko zamiast piasku ma na wierzchu suchą trawę. Prerię przecina kanał z wodą dla bydła (dwa obrazki wyżej) i autostrada.

Amerykanie jako ludzie prości, autostrady też budują po prostej, która to jak wiemy nie ma początku ani końca i ciągnie się w nieskończoność.

Z poziomu kierowcy wygląda to tak:

Lunch wciągnęliśmy na przyautostradowym foodplacu, bo corner to na 100% nie był. W meksykańskiej knajpie, skomponowaliśmy sobie burrito. Knajpa pochodzi ze znanej na całym świecie sieci Little Caesars.

Zapomniałem! Pojawiły się pierwsze grzechotniki. To znaczy, nie żebyśmy widzieli ale tabliczki postawili. Nareszcie jakieś znane amerykańskie zwierzaki.

Aby dojechać do domu musieliśmy zjechać na lokalnego freewaya

i próbować uciec przed kolejnym deszczykiem (to, czarne to lusterko).

W poprzednim hotelu nie dostaliśmy Biblii. Za to tym razem dostaliśmy możliwość wyboru. Strach pomyśleć, co będzie w Vegas.

Dawno nie było o tramwajach. Stęskniliście się? Na ogólne życzenie czytelników, a konkretnie mojego taty, krótki opis działania tramwajów linowych. Pod ulicą leci sobie lina, za tę linę zaczepia się tramwaj i jedzie. Lina kręci się równo przez calutki czas. Pan wajchowy, po angielsku zwany gripmanem, steruje łapaniem liny za pomocą wajchy (ang. grip).

Niestety zdjęcie opisu działania tego wszystkiego wyszło mi koszmarnie

Kontynuując starą świecką tradycję udaliśmy się na kolację do czegoś, co podaje burgery.
 Tym razem nie kapał z nich tłuszcz i w ogólnej ocenie chyba wygrały z tymi wczorajszymi z Macy's. Izy sałatka też. Do burgerów był napój. Ze znanych mieli Colę i Sprita. Była też znana, ale tylko z amerykańskich filmów lemoniada. Poza tym występowały substancje do picia o dziwnych nazwach i jeszcze dziwniejszym smaku (smak nie dał się uwiecznić na zdjęciu). Wygrało coś, co przypominało smakiem gumę balonową, która po nadepnięciu przeleżała tydzień w ciepłym. Druga teoria jest taka, że są zlewki z tego czego nie dopili klienci. Trzecia, że to płyn do chłodnic zlany po upalnym lecie.

Zjadłem, wypiłem trochę z każdego i żyję,
czego i wam życzę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz