piątek, 13 stycznia 2017

Cukier krzepi

Zaczynamy Bagan.
Punkt pierwszy góra Popa – pierwotnie królestwo Natów. Naty to w uproszczeniu duchy. Ci którzy żyli zanim stali się duchami niekoniecznie wiedli wzorowe życie. Jeden np. pił na umór i oddawał się hazardowi.


Tak to on. Te butelki i pieniądze w ręku to dary. Do Natów jeszcze wrócę.
Nienawidzę podczas wycieczek odwiedzania sklepów itp. Wytwórni rzemiosł różnych. Nie dotyczy  Myanamaru. Dzisiaj odwiedziliśmy dwa takie miejsca.
Punkt pierwszy produkcja cukru palmowego. Cukierki z tego cukru są naszym przysmakiem. Wyżeramy je wszędzie gdzie dorwiemy (zwłaszcza Marzenka). Założyliśmy, że gdzie jak gdzie ale w „cukrowni” cukierek być musi. I był.
Do produkcji potrzebny jest sok z odpowiedniej palmy i olej. Olej wyciska się z orzeszków ziemnych.

Tutaj robił to wół. Nie mamy 100% pewności, że zawsze to się tak robi.


Ale po syrop wejść ktoś musi.


Trzeba je też odparować


I ugnieść cukierki.


Chyba, że wolimy piwo. Do produkcji alkoholi nie potrzebują drożdży. Rano zebrany sok na wieczór fermentuje. Te bąbelki w kadziach z piwem szły jak burza.


A jak ktoś ma ochotę, to polecam palmowy bimberek. W naczyniach u góry zimna woda, na dole zacier palmowy. Kto zgadnie co leci z rurki?
Kupiliśmy tonę cukierków z wiórkami palmowymi i pół tony innych. Na miejscu zeżarliśmy ze 2 paczki na spróbowanie. Grzeczni dostana do posmakowania. Może. Istnieje ryzyko, że pochłoniemy to sami.
Punkt drugi. Produkcja wyrobów z laki. Wydawało się pierwotnie, że to będzie mało ciekawe i jedziemy z grzeczności. Po raz kolejny Myanmar nas zaskoczył. Wszystkie tutejsze okrągłe wyroby bazują na cienkich paseczkach pozyskiwanych z bambusa, które misternie zwija się w to co jest potrzebne. Przy nas, podczas omawiania technologii produkcji, zostały ukręcone dwie bransoletki. 


Technologia sprowadza się do splatania z bambusa tego co  potrzebne, pokrywania żywica lakową, suszenia, polerowania, misternego rzeźbienia wzoru, wypełniania go jakimś kolorem, pokrywania żywicą, suszenia, polerowania, rzeźbieniu... Koniec następuje jak są wszystkie kolory. Max to chyba pięć.


Taki wazonik robi się 1,5 roku. Parawan nie wiem.


Wyroby są niesamowite a wszystko ściboli się ostrymi nożykami.


Naszym celem była Góra Popa, na jej niższym (szczęśliwie) szczycie stoi monastyr. Lokalizacja trochę przypomina greckie Meteory.


Środek był trudny do fotografowania – strasznie blisko siebie było wszystko.


Zaskoczył nas najnowszy prezydent  USA. No żeby tak poskąpić grosza. To ledwo 20 USD. Jeżeli za taką kwotę Naty umożliwiają wygranie wyborów, to ja się dziwię, że nie znalazłem pełnego składu naszego rządu na ścianie. Może nie wiedzą. To im nie mówcie.


Przed wejściem na górę zapoznaliśmy się bliżej z Natami. Jest ich oficjalnie 37 w tym 6 hinduskich.


Ten na koniu jest od turystyki. Naty w Myanmarze to poważna sprawa co widać po darach, które otrzymują.


 Życie ulicy kwitło i każdy miał swoje miejsce.


Na zakończenie dnia zwiedzania „zaliczyliśmy” zachód słońca. Szczęśliwie pozostałe dwa zostały nam oszczędzone. Więcej stup jutro. Na zakończenie dnia poszliśmy na tradycyjną kolację Tym razem mamy daleko. Chodzimy do rodziców naszego przewodnika. Bardzo smacznie karmią, a skoro musimy kogoś poprzeć to zawsze lepiej swoich. Rodzice Zoo są swoi. Zostaliśmy oficjalnie przedstawieni.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka.
Nie mam żadnego nowego znaczka.

Nie mogę też przeglądać własnego bloga.  Strony są blokowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz