poniedziałek, 9 stycznia 2017

Wenecja

Ne jeziorze wprawdzie wodowaliśmy już 8 stycznia ale, że dopiero na drugi dzień w planach była "opływówka", to będzie razem. Pierwsze wrażenie to niesamowity hałas. Mieszkańcy jeziora w jedynie sobie znany sposób potrafili połączyć tradycyjną łódkę z 200 konnym silnikiem. Tam są jedne wielkie zawody łodzi motorowych. Tam się nie płynie na pól gwizdka. Tam jest zawsze ile Bozia w silniku dała.


Hotelik miał być na wodzie i był.


On był do tego stopnia na wodzie, że nie miał kontaktu z lądem stałym. Myśmy nawet chcieli na miasto wyskoczyć coś zjeść ale tam się dało tylko wypłynąć. I to niekoniecznie „na miasto”.
No to płyniemy. Jak zwykle nie wiem od czego zacząć. 


Skoro na wodzie to od rybaków. Mają 2 techniki łowienia i jedną technikę stabilizowania lodzi nogą.


Łowią na długą sieć ustawioną w trójkąt, do której się zagania ryby waląc wiosłem w wodę.


Albo takie kosze. Wypatruje się ryby i koszem w nią. Wolą łowić na długie sieci.


Krewetki łapie się do koszyków. Szczegółów nie znamy bo był tylko jeden kuter krewetkowy.
Przewozu ludzi i towarów odbywa się wyłącznie wodą. 



Jak to się dzieje, że oni się nie zderzają nie wiemy. I dlaczego niektóre łódki się nie utopiły.


Sposób wyjazdu z parkingu nas zdumiewał. Oni potrafili wyprowadzić łódź stojącą w ostatnim rzędzie.
Co do rzemiosła, to kwitnie.


Na moje wygrywa kowal objazdowy z miechami ręcznymi.


Chociaż ręczna produkcja desek na łodzie też niczego sobie.


Pozyskiwanie włókien do tkania z lotosu i tkactwo spadają na plan dalszy.


W sumie to chyba od rolnictwa powinienem zacząć. Oni mają uprawy hydroponiczne od nie wiadomo kiedy. To zielsko, które tam pływa ma dużą siłę wyporu, jak się je lekko ściśnie i wprowadzi trawę, to robi się pływająca wyspa po której można łazić. Takie wyspy zbija się w większe gromady i powstaje ogródek przydomowy. Było to lekkie uproszczenie ale tak to mniej więcej działa. Po zielsku łaziłem. Noga zapada się max do kolana.


Transport wyspy na nowe miejsce. Nie wiedzieć czemu ale przyszło mi do głowy, że człowiek pracowicie zbuduje sobie grządkę, w nocy przypłyną i podprowadzą.


Rosną sobie ogóreczki, pomidorki, jakieś cosie i w ogóle wszystko. I podlewać nie trzeba.


A przy klasztorze uprawiają lotosy na szaliki.
To chyba czas na ryneczek Lidla. W tym rejonie jest takie coś jak Five day market. To taki rynek, który odbywa się kolejno w pięciu wioskach. Czyli co 5 dni trafia w to samo miejsce. Cel dość prosty. Unikali jakiegoś podatku i mogli się między wsiami na randki umawiać.


Kupić można  wszystko  zaczynając od bambusa


Poprzez warzywa i owoce



Po towary „szybko psujące się”




Swoją drogą rybek mają spory wybór w tym jeziorku.


Nawet węgorze się trafiały.

 

Z artykułów przemysłowych było paliwo. Kupowało się w butelkach po wodzie.
To teraz obiecana Wenecja. Znaczy Wenecja wysiada ze swoimi kilkoma kanałami na krzyż. 




Tu jest labirynt kanałów i kanalików, a pomiędzy domami nie ma kładek. Tu się można dostać tylko łodzią, a z racji niskiej zabudowy powierzchnia każdej wioski była naprawdę spora. Musieli się sporo namachać w epoce przed silnikowej.
  

Świnka zaskoczyła chyba nawet naszego szypra. Przewodnika na pewno.


W każdej wiosce jest szkoła. To jest normalna wioska i też ma szkołę.


Wioski są zelektryfikowane. Ciekawe jak wyglądał program elektryfikacji wsi. No i ile ryb wypływa jak się słup złamie. Chyba ze przeglądy na bieżąco robią i deseczki podpierające wstawiają.


I tak sobie życie w wodnym świecie powolutku płynie. Płynie dosłownie.


Lecimy z Heho. To nasz latający słoń. 


"Mocne" lotnisko. Ale ruch jak już pisałem nie ustępuje Okęciu. No dobra. Ale na 100% przebija Modlin. Samolot wystartował planowo i wylądował planowo (co do minuty). Lot trwał 30 min. Dostaliśmy picie i cukierka.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka
Ani jedna łódka nie miała znaczka Volvo
Jutro powinny pojawić się obiecane znaki zakazu
Jezuba Zee!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz