wtorek, 3 stycznia 2017

Boso przez Świat

Dzisiaj Kyaiktiyo czyli złoty kamień. Na starcie okazało się że możemy zabrać tylko jeden plecak i to niebyt duży bo w tych pick-upach, które nas podwiozą jest straszny tłok i nie ma miejsca na bagaże. Byliśmy prawie przygotowani na taki wariant i już po 10 minutach plecaki wylądowały w hotelowej przechowalni.
Po 3 godzinach jazdy  osiągnęliśmy punkt o nazwie Base Camp. Zwykle są to miejsca gdzie z wygodnego samochodu wsiada się w mniej wygodny.
Pick-up wersja myanmarska po wypełnieniu ludźmi wygląda mniej więcej tak:

W jednym rzędzie siedzi 6 osób. Przynajmniej 6 osób. Zadaniem owych pojazdów jest dostarczenie pielgrzymów na wysokość około 1100 m npm.
Opisać się tego nie da. To trzeba przeżyć. No chyba, że pojazd spadnie. Wtedy na pasku w CNN pojawi się: Autobus z setką pielgrzymów spadł w przepaść. Nie wiadomo czy byli wśród nich Amerykanie. Przyczyną wypadku była nadmierna prędkość, zły stan techniczny oraz przeładowanie pojazdu.

W skrócie to takie skrzyżowanie autobusu z kolejką górską. Wiecie co to kolejka górska? Takie coś co szybko jedzie na dół po krętych torach i wszyscy robią uuuuuuuu. Różnice są znikome. Tu mamy większy wagonik, nikt się nie przypina pasami i nie ma toru do którego kolejka jest doczepiona. I jeszcze jedna. Do kolejki górskiej zwykle nikt nie wsiada bezpośrednio po lunchu…
Od przyszłego roku będzie kolejka linowa.

Sama skała faktycznie powinna się zwalić ale trzy włosy Buddy robią swoje i kamyk leży stabilnie.

Na samym czubku w Parasolce przechowywane są te trzy włosy.

Jako istoty lepsze od kobiet mogliśmy Go z Witkiem dotknąć (kamienia, nie Buddy).

W efekcie miałem złotą rękę.

Obecnie mam pozłacany aparat.
A Witek jak zwykle ma zdjęcia jako Biały Miś z Zakopanego. Zwyczaj fotografowania się z białymi chyba opisałem tutaj.

Z powodu chmur, zachód słońca diabli wzięli, to poszliśmy na placki.

Buddyści mają „troszkę” inne podejście do miejsc kultu od znanego nam z kultury chrześcijańskiej. Są moim zdaniem bardzo pobożni ale nie widza niczego złego w pójściu spać pod ołtarzem. Ten plac to teren świątyni. W nocy nie ma na nim ani jednego wolnego miejsca. Na zdjęciu jest widoczna tylko 1/5 placu.

Ciekawą rzeczą jest tam transport towarów. Nie da się podjechać samochodem więc trzeba przenieść.


 

Po lewej stronie tego co wyżej jest taka radosna rodzina. w rękach mają styropianowe pojemniczki. W pojemniczkach jest ryż rozdawany za darmo tym, których nie stać na jedzenie w restauracyjkach poniżej:

To nie jest wioska. To są lokalne jadłodajnie dla pielgrzymów. W okresie świąt dziennie przewija się tu około miliona wiernych.
Nasza kolacyjka, tradycyjnie odbyła się w klimacie lokalnym. Nikt w knajpie nie znał angielskiego.

No niby mogliśmy zjeść w hotelu. Ale tam sami biali przy stolikach byli…
Dlaczego boso? Bo w buddyjskich świątyniach chodzi się boso. Przez najbliższe 2 tygodnie mamy w planach świątynie. Jak się skończą świątynie, to idziemy na plażę.

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz