wtorek, 10 stycznia 2017

O tym nie przeczytasz w Lonley Planet

Zaczynamy Mandalay. To znaczy zaczęliśmy wczoraj. Z lotniska jest dość daleko do miasta. Jechaliśmy chyba autostradą, a przynajmniej S-ką bo na końcu była bramka i kazali zapłacić. Mają troszkę inny standard. Owszem woły szły grzecznie poboczem i to po właściwej stronie ale prędkości zawrotnej to nie rozwijały. Przy drodze były stragany.
Kolejny punkt, to samodzielne zdobycie kolacji po ciemku w nowym miejscu. O jedzeniu miałem napisać oddzielnie ale tego wydarzenia pominąć nie mogę. Otóż istnieją miejsca, w których podają jedzenie zanim się na dobre usiądzie i coś zamówi (Film). U nas trwało to dłużej bo szef wytarł stół. Zamówiliśmy takie małe rybki. Ta reszta, to dodatki. Całość kosztuje jakieś 5 PLN na osobę.
To teraz Mandalay - centrum buddyzmu w Myanmarze. Na początek skoczyliśmy na pobliski pagórek aby rzucić okiem na miasto z góry.


Wiem, że nic nie widać. Istotne są tereny zielone. Po lewej u góry jest takie coś co wygląda jak jasny prostokąt. To fosa z wodą. Później mamy kawałek pagórka. Od pagórka w prawo do końca zdjęcia ciągnie się słabo widoczna kreska. To ciąg dalszy fosy. Wszystko zielone powyżej, to teren pałacu królewskiego. Poza fosą, dookoła pałacu jest jeszcze mur wysoki na 9 m. A to dookoła to Mandalay. Pałac na nasze to 1/5 miasta. Pałac miał pecha. Wybudował go król Mindon w 1857 roku. W 1885 Birma stała się kolonią brytyjską. Co zrobili Anglicy? Zajęli pałac z przyległościami (4x4 km). A później była II Wojna Światowa i Japończycy przegonili Anglików. Poza tym zbombardowali teren i oczywiście osiedli w tym miejscu, które wcześniej zajmowali Anglicy. Nie muszę pisać, kto wrócił po wygranej wojnie za mury. W 1948 Birma odzyskała niepodległość, wkrótce władzę przejęło wojsko i co zrobiło?
Pałac odbudowano w latach 90.


W pałacu nie byliśmy ale byliśmy w jedynym ocalałym budynku. Ocalał, bo w 1878 Mindonowi się zmarło w tym budynku. Duch ojca nękał syna, więc ten kazał budynek rozmontować i zmontować ponownie z dala od pałacu.


Podobno złocenia są oryginalne.
Wracamy na wzgórze. Z jakiegoś powodu wszystkie religie zwykły wznosić świątynie na pagórkach. Raz niższych, raz wyższych. Ten ma 3000 stóp nad poziomem miasta. Dlaczego podaję w stopach? Myanmar nie używa jednostek metrycznych. Mają stopy itp cudaki. Metr jest dla nich równie naturalny jak dla nas wiorsta.


 To jest woda. Woda święcona. Tę wodę się pije na różne dolegliwości. Każde naczynie jest podpisane. Dolegliwość to nie tylko pryszcz na nosie, to również brak szczęścia w miłości.


Coś tam już chyba pisałem, że mieszkańcy Myanmaru są mili, uśmiechnięci, grzeczni itd. Ta pani przyszła się pomodlić. Jak zobaczyła, że robię zdjęcie była gotowa poczekać. Nie wiem czy pisałem ale wszystkie obiekty, do których chodzimy to czynne i działające świątynie. Myanmarscy buddyści modlą się 24/7/365.


I zrobiłem sobie selfie z młodym mnichem walącym w dzwon. No dobra, może to nie do końca jest selfie ale też mnie widać.
Do kolejnego punktu wycieczki przejść można tylko parafrazując klasykę: ...oczom ich ukazał się las. Las kapliczek. 


Na końcu majaczą ludzie, za tymi ludźmi jest dokładne drugie tyle kapliczek. W sumie jest ich 729. Aby zrobić to zdjęcie przeszedłem boso kurs szybkiego czytania. Pod koniec było nierówno.


W każdej kapliczce jest kamienna płyta, na każdej płycie wyryte są dwie strony tekstu związanego z naukami Buddy. W sumie 1458 stron tekstu z 15 książek. Witek wierzy, że istnieje streszczenie tego na max 2 tablicach. Jeżeli streszczenie było na dwóch kamiennych tablicach, to wiemy z historii, że zostały potłuczone zanim zrobili te 729.


Aby sobie uzmysłowić jak trudno się to czytało zrobili makietę. Wyobraźcie sobie,że jesteście na 387 stronie i zaczęło padać. Szybko uciekacie, a później dwa dni szukania, bo przecież nikt ze sobą skały na zakładkę do książki nie weźmie.


Świątynia musi mieć pagodę oraz może mieć Izę. Ta pagoda jest w remoncie - złoty oblazł. Konstrukcja wokół stupy jest z bambusa.


Poza największa książką świata zaskoczył nas Budda. Takiego wizerunku jeszcze nie widzieliśmy. Pewnego dnia Budda postanowił medytować nie jedząc ani nie pijąc. Po sześciu latach doszedł do wniosku, że ta droga jest zła. Tak więc Nie idźcie tą drogą...


Ślady Buddy są tym co zawsze mnie zaskakuje. Zwłaszcza ich rozmiar.


Pagoda, jako jeden z niewielu obiektów w Myanmarze jest wpisana na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.
Chudy Budda nas zaciekawił, więc pojechaliśmy poza programowo w jeszcze jedno miejsce.


Chudy jak nieszczęście i ma ze 20 metrów.


Z tyłu też widać, że skóra i kości.


I nie było tam widać ani jednego turysty. Dlaczego? Nasz przewodnik znał odpowiedź. O tej świątyni nie napisali w Lonley Planet...


Ta malutka biała postać pod słupem, to fundator, a obiekt ma zaledwie 3 lata.
W Mandalay jest taki posąg Buddy, który od ponad 100 lat jest obklejany płatkami złota.




Jest go już naprawdę dużo, a dopchać się nie jest łatwo.


Całość została przykryta tradycyjnie złotem.
Kolejnym punktem wycieczki było Mingwan. Nie dość, że po drugiej stronie rzeki, to jeszcze kawałek w górę. Przed rejsem zjedliśmy lunch. Knajpa oferowała birmański stół za 4 000 kyat (około 12 PLN) Zjeść można było ile organizm wytrzyma. Stateczek rzeczny płynął niemrawo, co pozwoliło przyjrzeć się życiu rzecznemu.




To ostatnie nosi dumną nazwę tratwy.
Przyglądaliśmy się też życiu nabrzeżnemu.





 Komentarzy nie będzie.  A o tym co się wydarzyło w Mingwan, w kolejnym odcinku. (Tym razem nie ma zaburzeń w przebiegu czasu i ten odcinek dopiero będzie).

Pozdrowienia dla Grażyny i Marka
Łodzie wyglądały na rodzimą produkcję. Nie zauważyłem śladów licencji Volvo.
Dla miłośniczek znaków zagadka. Co oznaczają poszczególne znaczki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz