piątek, 5 stycznia 2024

Pora na kawę

Już drugi  dzień jesteśmy na Bolaven Plateau. Jest to wyżyna od 1100 do 1300 m npm. Porasta ją kawa, tapioka, herbata i masa innej roślinności w znacznej części jadalnej. Jesteśmy na tyle wysoko, że w nocy temperatura spada do 17-18 stopni. I to powoduje, że region ten jest doskonały do uprawy kawy.

To duże to akacje, to małe to właśnie krzaczki kawy. Konkretnie to arabica. Ten gatunek lubi mniej słońca, stąd akacje. Mamy jeszcze robustę. Ta lubi więcej słońca i jest wyższa. Poniżej porównanie.

W środku arabica. Mamy jeszcze kawę cytrynową. Rezygnują z jej uprawy.

Żeby były nasionka musza być kwiatki. Te akurat są od robusty.

Jeżeli chodzi o owoce, to największe ma arabica:


Kawa cytrynowa jest kolejna

I wreszcie robusta:

Zbieramy ręcznie. Jak rośnie wysoko, to jest specjalny patyk do przyciągnięcia.

Zbiera się te czerwone. Jak już nazbieramy, to wrzucamy do worka i zawozimy do fabryki, 

albo sami obieramy z łusek (w maszynie). Można też obgryzać. Miąższ jest słodki. Po obraniu. suszymy. Jednodniowe (po lewej) są mokre od soku. Tygodniowe się kleją w takie kulki. Po 4 tygodniach są wysuszone (po prawej).

W trakcie suszenia też trzeba im pomagać:

A potem do wora i do Europy. Z kilograma owoców kawy powstaje 0,5 kg ziaren. Jeżeli nie chcemy wysłać kawy w tej formie, to możemy wysłać w formie znanych nam brązowych ziarenek. Ale wcześniej musimy je wypalić. Proces w obrazkach wygląda tak. 
Nabieramy sobie kawy ile potrzebujemy

Wsypujemy do bębna maszyny wypalającej

i kręcimy na wolnym ogniu.

Po 25 minutach kawa jest gotowa. Ostatnie 5 minut Mr. Khamsone (właściciel plantacji) kręcił ręcznie i nasłuchiwał. Chcieliśmy średnio wypaloną.

Na obrazku poniżej te drzewa z białą korą to akacje, a pod nimi kawa.

To jeszcze krótki film o przypalaniu i 

Nie mogę nie napisać jeszcze jednym. Cała wyżyna jest zryta lejami po bombach. Leje takie całkie słuszne. Kilkanaście metrów średnicy i kilka głębokości. Tędy Amarykanie latali do Wietnamu startując z Tajlandii. Na wzgórzach, które widać było na horyzoncie siedzieli Wietnamczycy i oczywiście strzelali do bombowców. Jak się nie udawało dolecieć do celu, to zrzucało się ładunek gdzie popadnie... O wojnie i bombach jeszcze niestety będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz